Poród w domu jest przeżyciem nie tylko fizycznym, ale i duchowym. Warto to niezwykłe wydarzenie odbyć we własnym gnieździe w otoczeniu najbliższych – mówi Anna Przybylska, mama półtorarocznej Martusi, urodzonej w domu. - Jak było? – pytam. – Fantastycznie – mówi.
Pięć lat wcześniej Anna w jednym z lepszych szpitali urodziła synka Adasia do wody. – Choć porodu nie wspominam źle, nie podobało mi się, że pod koniec narzucono mi pozycję rodzenia, i że zaraz po urodzeniu zabrano mi Adasia aż na 2 godziny do ważenia i innych procedur szpitalnych. A był całkiem zdrowy, uzyskał 10 punktów w skali Apgar – opowiada dziś mama. Wtedy, zaraz po porodzie, nie miała siły walczyć z personelem szpitala. To wspomnienie trochę wpłynęło na jej decyzję o następnym porodzie w domu, ale przede wszystkim wybrała go też po tym, co zaobserwowała i spodobało jej się w Niemczech, gdzie działają tzw. Domy Narodzin, czyli porodówki o warunkach przybliżonych do domowych.
Po pierwsze trzeba znaleźć położną
Przybylska najpierw poszukała położnej, która podjęłaby się towarzyszenia jej w tym ważnym momencie. Okazało się, że wcale nie ma wymogu, by to lekarz kwalifikował dziecko do porodu domowego, chociaż ginekolog prowadzący jej drugą ciążę też od samego początku był pozytywnie nastawiony do pomysłu. Przyszła mama rokowała dobrze, była całkowicie zdrowa, a ciąża przebiegała prawidłowo i zapowiadał się poród fizjologiczny. Zanim położna się zgodziła uczestniczyć w porodzie, sama zbadała przyszłą mamę. Gdy zbliżał się termin porodu, obie były czujne i „pod telefonem”. A od momentu, gdy zaczęła się akcja, przed domem stał samochód z pełnym bakiem benzyny, aby w razie komplikacji można było pojechać do szpitala. Przy czym nie trzeba wcześniej się umawiać, bo porodówki działają przez całą dobę, a kobieta może przyjechać rodzić do każdej kliniki. Przybylska zaplanowała jednak, że w razie konieczności, pojedzie do Szpitala im. St. Żeromskiego w Nowej Hucie.
Skurcze podczas robienia naleśników
- Skurcze zaczęły się w nocy, więc nad ranem zadzwoniłam do położnej. Przyjechała i zbadała rozwarcie szyjki. O siódmej rano wynosiło 5 cm – opowiada Przybylska. – Radziłam sobie sama dobrze. Przygotowałam się psychicznie na ból, więc żadnych środków przeciwbólowych nie brałam. Oksytocyna, którą bardzo często podaje się w szpitalu produkowana jest naturalnie przez kobietę. Ten hormon nie tylko powoduje skurcze macicy podczas porodu, ale towarzyszy kobiecej sferze erotycznej przez całe życie. Między innymi dlatego poród jest tak niezwykle intymnym doznaniem. Kiedy miałam rozwarcie na około 6 cm, akcja skurczowa znacznie zwolniła. W szpitalu już dawno dostałabym kroplówkę z hormonem – komentuje Anna. - W domu mogłam się odprężyć, odpocząć, posilić się i akcja wróciła samoistnie bez żadnych zbędnych interwencji medycznych – opowiada Przybylska.
Do rodzącej mamy przyjechała przyjaciółka, znajoma ze szkoły rodzenia. Robiły razem naleśniki. – Kiedy miałam skurcz wycofywałam się, by wesprzeć się o lodówkę (tam spędziłam większość czasu), ale udało nam się razem wydać obiad. Atmosfera była zbliżona do radosnego, ale ważnego święta – wspomina Przybylska. - Dopiero wieczorem, kiedy zaczęłam być śpiąca i coraz bardziej zmęczona, poszłam szukać ukojenia w wannie pełnej wody. Oczywiście mąż z położną czuwali nade mną w łazience. Intensywna akcja skurczowa zaczęła się około godz. 20. Jeszcze w wannie odeszły wody płodowe – opowiada. Rodziła już po wyjściu z wanny, w łazience. Klęcząc i opierając się łokciami na wannie. - W takiej pozycji, przy przyciemnionym świetle, córeczka wyszła prosto w moje ręce, lekko tylko podtrzymana przez położną. Pępowina tętniła jeszcze kilka chwil. Przecięła ją przyjaciółka Basia. Marta urodziła się około 23.15. Byłyśmy wtedy już tylko w trójkę – opowiada mama. - Mąż, tak jak to uzgodniliśmy wcześniej, pod koniec pierwszej fazy porodu poszedł do sąsiadów.
Łożysko urodziło się samoistnie. Położna tylko sprawdziła czy jest całe, a mama z nowonarodzoną córeczką w ramionach położyły się do łóżka, by odpocząć. Położna była cały czas z nimi. Oceniła też stan zdrowia dziecka, które przy przyjściu na świat w ogóle nie płakało. – Martusia tylko kwęknęła przy oddechu, kiedy po raz pierwszy powietrze wdarło się do jej płuc. Nie rozstałam się z nią ani na chwilę przez pierwsze dwie godziny. Już po około dziesięciu minutach zaczęła ssać pierś – wspomina Przybylska.