Szkoła bez ocen, dzwonków, bez stresu, dużych wymagań, rywalizacji między uczniami. Zamiast tego autonomia, kreatywność, samodzielność, odpowiedzialność. Istnieje wiele alternatywnych form nauczania, które zasadniczo różnią się od szkół tradycyjnych.
W Polsce możliwa jest edukacja domowa. W dowolnym momencie w trakcie roku szkolnego rodzic może przenieść swoje dziecko do zorganizowanej grupy, w której będzie się dalej uczyć, bądź też zdecydować się na samodzielną edukację własnego dziecka.
Jednak trzeba pamiętać, że wychodząc z tradycyjnych szkolnych ław uczeń nie opuszcza systemu edukacji. Każde dziecko podlega obowiązkowi szkolnemu i musi umieć to, co przewiduje podstawa programowa. I nawet jeśli uczy się w domu czy w zorganizowanej grupie bądź w szkole np. waldorfskiej czy Monterssori, na koniec roku musi zdać egzamin sprawdzający jego umiejętności.
Według szacunków MEN, w domu uczy się około 6 tysięcy uczniów (wszystkich uczniów jest obecnie w Polsce około 5 milionów).
Szkoły waldorfskie: pasja i wolność
W szkołach waldorfskich (nazywanych także steinerowskimi) stawia się na rozwój osobowości ucznia, jego pasji, zainteresowań i wolności. Nie ma sprawdzianów, uczniowie nie są oceniani za pomocą stopni, od dzieci niczego się nie wymaga. Nie uczą się z podręczników, nie odrabiają prac domowych. Stawia się na naukę poprzez doświadczenie, sztukę i dyskusję. Nauczyciele niczego uczniom nie narzucają.
W Polsce można dzieci zapisać do waldorfskich szkół podstawowych i gimnazjów, za granicą działają jeszcze szkoły średnie. Uczniowie są podzieleni na grupy według wieku.
Szkoły podlegają kuratorium, zatem musi być w nich realizowany program obowiązujący w szkołach publicznych, ale metody przekazywania wiedzy stosowane przez nauczycieli waldorfskich znacznie się różnią od tych znanych z konwencjonalnych szkół. Uczniowie mają 45-minutowe lekcje z języka polskiego, z dwóch języków obcych, matematykę, chemię, fizykę oraz wiele przedmiotów artystycznych: teatr, rysunek, rzeźba itp. oraz zajęcia praktyczne, np. szycie, ogrodnictwo.
Tematy realizuje się w tzw. epokach czyli w formie trzy- lub czterotygodniowych cykli przedmiotowych. To, zdaniem nauczycieli, pozwala lepiej zgłębić i zapamiętać treści, bo jeśli się czymś interesujemy staramy się przez dłuższy czas poznać dane zagadnienie.
Na koniec każdej klasy uczniowie dostają dwa świadectwa: waldorfskie opisowe oraz państwowe.
Ten koncept szkoły ma swoich zwolenników i przeciwników. Pierwsi na plus zaliczają rodzinną atmosferę w szkole, ekologiczne podejście do świata, bezstresowe wychowanie oraz chronienie dzieci przed zbyt wczesnym wkraczaniem w dorosły świat. Na forach internetowych rodzice piszą, że wybrali taką szkołę, bo zależy im nie tyle na poziomie wiedzy, ale na ogólnym rozwoju dzieci oraz chcą ich ochronić przed rywalizacją między uczniami. Sceptykom nie podoba się brak podręczników, tradycyjnych metod nauczania, brak dyscypliny oraz niewystarczające przekazywanie wiedzy przez nauczycieli.
Szkoła Montessori: rozwijanie indywidualnych pasji
Szkoły Montessori, podobnie jak waldorfskie, zakładają, że dziecko uczy się najefektywniej, gdy zajmuje się czymś, co je w danym momencie pasjonuje. Nauczyciele nie popędzają ucznia, a jedynie obserwują i wspierają oraz pomagają w odkrywaniu i rozwijaniu indywidualnych pasji dzieci.
Dzieci z różnych grup wiekowych uczą się wspólnie, bowiem idea Montessori zakłada, że uczniowie w różnym wieku mogą zarażać się pasjami, a starsi motywują młodszych do uczenia się.
Podczas zajęć lekcyjnych w szkole podstawowej, dziecko realizuje program w indywidualny sposób. Oznacza to, że gdy się czegoś nauczy, od razu może zabrać się za naukę kolejnej umiejętności czy tematu. Nie musi czekać na pozostałych uczniów. Z kolei, jeśli jakieś dziecko wolniej przyswaja materiał, ma tyle czasu ile potrzebuje, by się go nauczyć. Nie wywiera się presji. Oprócz zadań obowiązkowych, uczeń ma czas na prace twórcze, na odpoczynek. Taką drogę edukacji wybrała m.in. rodzina królewska z Wielkiej Brytanii, wysyłając do tego typu szkoły Williama i Harry’ego Windsorów.
Oprócz tych najbardziej znanych metod są jeszcze inne, które odbiegają od tradycyjnych jak np. metoda Celestyna Freinet'a, jednego z najwybitniejszych pedagogów nowatorów XX wieku. Punktem wyjścia pedagogiki Freineta była troska o dziecko i udzielenie mu takiej pomocy, jaka może mu zapewnić maksymalny rozwój osobowości. Taka szkoła działa w Bydgoszczy.
Edukacja domowa: z mamą przy kuchennym stole
Inną metodą nauki jest edukacja domowa prowadzona przez rodziców. Ci, którzy decydują się na ten krok, najczęściej nie są zadowoleni z dotychczasowej edukacji bądź też ich dziecko nie odnajduje się w szkole.
Wielu z nich swoją decyzję tłumaczy tym, że ich pociecha ma np. specjalne potrzeby edukacyjne, którym szkoła nie była w stanie sprostać bądź też dziecko w szkole źle się czuło w szkole. Wychowanie najmłodszych zgodnie z wartościami wyznawanymi przez rodziców to niejedyny powód organizowania dzieciom nauki poza murami szkolnymi. Edukację domową często wybierają też opiekunowie dzieci niepełnosprawnych lub z zaburzeniami rozwojowymi.
Rodzice, którzy chcą uczyć dzieci w domu nie potrzebują żadnych kursów. Wystarczą chęci i wolny czas. Dorośli samodzielnie wertują podstawę programową, dokształcają się we własnym zakresie, by pomóc dziecku i stworzyć mu jak najlepsze warunki.
Metod jest wiele. Niektórzy uczą poprzez wycieczki, wyjazdy, spacery, inni biorą udział wraz z dziećmi w różnego rodzaju warsztatach tematycznych. Zazwyczaj rodzice-nauczyciele nawiązują kontakty z innymi rodzicami z okolicy, którzy także zdecydowali się na taki krok i się wspierają oraz wymieniają metodami pracy, np. na grupach dyskusyjnych na Facebooku. Jedną z pierwszych rodzin, które zdecydowały się na uczenie swoich dzieci w domu byli Izabela i Marek Budajczakowie. Dziś rodzice dorosłych dzieci, które zajmują się tym, co lubią. W jednym z wywiadów Izabela Budajczak mówi: „Staraliśmy się pokazać dzieciom jak najwięcej rzeczy, po to, by wybrały sobie to, co je najbardziej interesuje. Przykładowo Emilka zna język migowy. Zaczęło się od tego, że wypożyczyliśmy książkę, z której wspólnie się tego języka uczyliśmy, jednak po pewnym czasie wszyscy, prócz Emilki, „odpadliśmy”. Z kolei Pawła bardzo uwiodła książka pt. „Dzieje myśli” i do dzisiaj fascynuje go filozofia. Gdy widzieliśmy, że dzieci interesują się jakimś tematem, staraliśmy się dogłębnie nim zajmować. Niektóre dziedziny sami im pokazywaliśmy, wychodząc z założenia, że należą do kanonu wykształconego człowieka. Tak dzieci poznały podstawy greki i łaciny. Nauka języka angielskiego była obowiązkowa. Emilka opanowała również włoski i hiszpański”.
Unschooling: Uczeń decyduje, czego się będzie uczył
Alternatywą dla rodziców, którzy uważają, że od konkretnej wiedzy lepsza jest autonomia i odpowiedzialność, kreatywność, samodzielność w dochodzeniu do wiedzy i umiejętności, są szkoły demokratyczne.
Istnieją na całym świecie od prawie stu lat. Pierwszą była Summerhill, która do dziś funkcjonuje i jest wysoko oceniana przez brytyjskie ministerstwo edukacji. W Polsce jest obecnie ponad trzydzieści tego typu placówek. W większości nie mają one oficjalnego statusu placówek edukacyjnych oraz pozostają poza kontrolą kuratorium oświaty. Działają na zasadach klubów edukacji domowej - rodzice dopełniają takich formalności, jak przy decyzji o nauce dziecka w domu, a dzieci cyklicznie przechodzą egzaminy końcowe z podstawy programowej w zwykłej szkole, sprawdzające ich umiejętności.
- Pod względem formalno-prawnym szkoły demokratyczne to grupy edukacyjne tworzone z reguły przez rodziców. W szkołach waldorfskich czy Montessori, nauczyciel jest osobą wiodącą i dziecko realizuje projekty we własny sposób, ale często są one narzucane przez dorosłych, choćby przez kontekst podstawy programowej. Zatem w tych szkołach funkcjonuje proces nauczania. U nas, struktura szkoły budowana jest przez społeczność szkolną czyli przez wszystkie osoby, które tu działają, bez względu na wiek czy funkcję. Każdy ma prawo wypowiedzi, współdecydowania, niezależnie od tego ile ma lat. Zatem każdy decyduje o sobie w ramach własnej autonomii, ale z poszanowaniem prawa do samostanowienia pozostałych członków społeczności i troski o tę społeczność - mówi Marianna Kłosińska, prezeska fundacji Bullerbyn, która prowadzi Świetlicę dla dzieci realizujących obowiązek szkolny poza szkołą.
Placówka realizuje założenia szkoły demokratycznej i unschoolingu. Pomimo, iż dzieci spędzają czas głównie w grupie różnowiekowej, to co poniedziałek spotykają się w czterech grupach tutorskich: 1-3, 4-6, gimnazjum i liceum. Ustalają wówczas czy i czego będą się uczyć przez resztę tygodnia. Mogą też korzystać z warsztatów prowadzonych niezależnie od grup tutorskich, np. z budowy pieca hutniczego, z przyrody, robotyki czy akrobatyki. Dzieci muzykują, rysują, czytają, skaczą na trampolinie, walczą na gąbkowe miecze, a czasem nie robią zupełnie nic. - Wszystko zależy od tego kto na co jest gotowy i jaki ma plan. Mamy pełne zaufanie do dzieci, że wybierają to, co jest dla nich w danym momencie odpowiednie. Dużą wartością jest też to, że dzieci uczą się na błędach. Są świadome, że coś sobie zaplanowały, a tego nie zrealizowały. Dzieci wiedzą, że muszą zdawać egzaminy klasyfikacyjne. Rozmawiają o tym z nami, z rodzicami. Mają tego świadomość i wiedzą, że trzeba poświęcić czas na naukę tego, co zawiera podstawa programowa. Często udaje im się łączyć jej zakres, z tym co je interesuje - dodaje.
To, że dorosły nie wymaga, nie oznacza, że dzieci zajmują się „bzdurami”. - W naszej szkole demokratycznej nie ma nauczycieli, są wspierający dorośli, którzy są mentorami, tutorami, warsztatowcami, za którymi dzieci mogą podążać tak jak potrafią i chcą. Na pierwszy rzut oka taki sposób organizacji pracy może się wydawać chaotyczny i rzeczywiście dopóki wspólnie nie ustalimy reguł, panuje chaos, który z czasem zmienia się w ład i porządek. Tego elementu naturalnego procesu nie da się uniknąć. W jednym miejscu spotyka się grupa osób, które się nie znają. One muszą się dogadać i stworzyć sobie przestrzeń, która będzie im odpowiadała. Z tego chaosu tworzy się struktura niemal idealna - mówi Kłosińska.
Uczą się na własnych błędach
Szkoły demokratyczne są w Polsce nowym zjawiskiem i panuje w nich duża rotacja. - Nie wszystkim rodzicom odpowiada taki model kształcenia, taka idea. Ponadto większość szkół demokratycznych działa od zera, one same wypracowują sobie przez pierwsze lata swoje zasady, na własnych błędach uczą się jak funkcjonować. Poza dwoma podstawowymi zasadami nie ma know-how, z którego mogą korzystać (poza modelem Sudberry). Nasza szkoła działa już czwarty rok i dopiero dziś mogę śmiało powiedzieć, że doszliśmy do miejsca, które jest niemal rajem, w którym każdy czuje się bardzo dobrze - mówi Marianna Kłosińska.
Te szkoły stawiają przede wszystkim na rozwój emocjonalny i społeczny dziecka. Nie ma ocen, prac domowych i lekcji ani wymogów, by uczniowie umieli wszystko w wyznaczonym czasie. Za to są warsztaty i autorskie projekty. - Zależy nam, by wyszli od nas ludzie świadomi swoich potrzeb, potrafiący myśleć samodzielnie, szanujący swoje środowisko, i społeczne, i naturalne. Uczące się tu dzieci wykazują się większą otwartością, umiejętnością pracy zespołowej, kreatywnością, nie boją się wyzwań i są bardziej samodzielne od rówieśników ze zwykłych szkół. Nie ma jeszcze polskich badań potwierdzających te wyniki, ale bazujemy na badaniach tej formy kształcenia na świecie. Okazuje się, że dzieci te jako dorośli realizują kariery, które są przedłużeniem ich zainteresowań i pasji z dzieciństwa. Najchętniej wybierają zajęcia, które mają dla nich sens, są ekscytujące i dają radość przedkładając je nad kariery, które są potencjalnie bardziej opłacalne. Wysoki odsetek realizuje się w twórczości artystycznej i całkiem sporo (w tym 50 proc. mężczyzn) zajmuje się nauką, technologią, inżynierią i matematyką. Zdecydowana większość z nich to przedsiębiorcy - mówi Marianna Kłosińska, powołując się na badania Petera Greya psychologa, autora wydanej niedawno w Polsce książki “Wolne dzieci”.
Ustawa o systemie oświaty z 24 kwietnia 2014 roku mówi, że na wniosek rodziców, dyrektor publicznego lub niepublicznego przedszkola, szkoły podstawowej, gimnazjum lub szkoły ponadgimnazjalnej, do której dziecko zostało przyjęte, może zezwolić na spełnianie przez dziecko obowiązku nauki poza szkołą. Takie zezwolenie może być wydane przed rozpoczęciem albo w trakcie roku szkolnego, co oznacza, że rodzice mogą zabrać dziecko ze szkoły w dowolnym momencie i kontynuować naukę poza nią. Do wniosku należy dołączyć opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej, oświadczenie rodziców o zapewnieniu warunków umożliwiających realizację podstawy programowej obowiązującej na danym etapie kształcenia i zobowiązanie rodziców do przystępowania w każdym roku szkolnym przez dziecko spełniające obowiązek szkolny do rocznych egzaminów klasyfikacyjnych, czyli testów sprawdzających, czy uczeń poza szkołą przyswoił podstawę programową. Po zdaniu tych testów uczeń otrzymuje świadectwo ukończenia kolejnego etapu nauczania.
Anitetet | 21-07-2017 11:50:02
krysis | 08-09-2017 12:16:02