Jesteś zmęczona, niewyspana i wiesz, że w najbliższym czasie nie odpoczniesz. Sterta do uprasowania, obiad do ugotowania, spacer z dzieckiem i przed nim trzeba doprowadzić się do porządku. A twój dzidziuś wciąż płacze. Możesz wierzyć lub nie, ale młoda mama zaledwie 25 lat temu miała dużo trudniej niż ty. Naprawdę!
Zupki nie nazywały się „słoiczek”
Jeśli twój kilkumiesięczny maluch nie zje całej zupki ze słoiczka, to na drugi dzień (bo dłużej się takiego jedzenia nie przechowuje) wyrzucasz do kosza na śmieci. Nawet, jeśli żal, że zmarnowało się jedzenie, to tylko tyle. Mama gotowała zupki od podstaw. Do małej ilości wody wrzucała warzywa drobno pokrojone i mięsko, gotowała na wolnym ogniu, żeby zdążyły zmięknąć przed wyparowaniem wody, po czym przecierała je na miazgę. Czasem było tak, że nachodziła się za mięsem, zapłaciła – a dziecko i tak w danym dniu nie miało apetytu i fru wszystko do kosza. A ile garnków przy tym się popaliło! Wystarczył dłuższy płaczowy alarm, dłuższe przewijanie czy przytulanie, by woda z zupki odparowała i z trudem zdobyte mięsko z całą resztą przywarło do dna garnka tak, że i garnek już był nie do uratowania. I zupkę zaczynało się gotować od początku. Nic dziwnego, że i małych garnków w sklepach nie było, skoro wszystkie mamy gotowały i przypalały zupki.
W latach 80. stanie w kolejkach zajmowało mnóstwo czasu. W sklepie nic nie można było kupić, nawet mleko dla dzieci było reglamentowane. Niektórzy załapywali się na dary z zagranicy w swojej parafii, ale to nie były stałe dostawy.
Dobrze jak ktoś miał rodzinę albo znajomych na wsi. Ułatwiało to dostęp do mięsa drobiowego czy króliczego. W miastach ukradkiem (handel taki był bowiem zabroniony) kupowało się na bazarze cielęcinę. Dziś cielęcina umieszczana jest w czołówce najbardziej alergizujących produktów spożywczych, jeśli chodzi o dzieci.
A w sezonie letnim i jesienią mamy godzinami robiły przetwory na zimę np. kompoty, dżemy, powidła, koncentraty z pomidorów, kiszone ogórki, buraczki.
Bez wspomagania filmowej bajki
W telewizji oczywiście nie było kanałów z bajkami dla dzieci, była tylko wieczorynka. Komputerów też nie było. Rzadko kupić się dało płytę z bajkami czy piosenkami dla dzieci. No i wybór był mały. Trzeba było mieć szczęście, żeby trafić w księgarni książeczki dla dzieci albo mieć w sklepie znajomości. Nie było też edukacyjnych czy kreatywnych zabawek, nie mówiąc o klockach czy lalkach. Klocki robione „na wzór Lego” nie tylko były ohydne, ale albo nie dało się ich sczepić albo rozczepić. Dwulatki bawiąc się nimi dostawały furii.
W latach 80-tych w Peweksie można było co prawda kupić za dolary zestawy Lego, ale ponieważ dolary kupowało się na czarnym rynku po wysokich cenach, mało kogo na Lego było stać. Zresztą w Peweksie kupowało się też prawdziwą czekoladę, która była niedostępnym rarytasem. Trudne wybory.
beatrix | 24-06-2010 08:42:12
pasia24 | 27-10-2014 03:03:32
donnavito | 12-01-2015 00:31:32
Doris85 | 05-04-2015 12:31:08