ech - moja siostra młodsza ode mnie o lat 11 urodziła się w 81 roku. W pazdzierniku. W grudniu - stan wojenny. A ona miała zdiagnozowaną poważną chorobę krwi, musiała brać leki, mama musiała ją dokarmiać specjalnymi mieszankami mlecznymi (tak orzekli w szpitalu, zapomnieli dodać, że tych mieszanek nie ma w sklepach), i najważniejsza część diagnozy - musi jesc zupy mięsne. Mamie profesor w instytucie pediatrii powiedzial: Wie pani - królik, cielęcina, może być kura - tylko żeby było prawdziwe mięso, wiejskie (sklepowego i tak nie bylo). Pamiętam mobilizację rodziców i wszystkich znajomych, walkę o każdy kawałek mięsa dla dziecka. A w stanie wojennym, na początku, nie wolno było wyjeżdżać z miasta, trzeba było mieć specjalną przepustkę, której nie dawali "na ulicy"....
Moja siostra (ma teraz dwoje dzieci) żyje dzięki ogromnej solidarności, która wtedy była między ludźmi. Również dzięki darom zza granicy, przede wszystkim z niemiec - stamtąd byly i witaminy, i Milupa. I chyba coś jeszcze ważniejszego, tak myślę - poczucie że ktoś chce pomagać.