O naprotechnologii, metodzie leczenia niepłodności rozmawiamy z dr Januszem Wojewódzkim, ginekologiem specjalizującym się w leczeniu niepłodności.
Naprotechnolodzy jednak zarzucają ginekologom, że zbyt pobieżnie diagnozują pacjentki i że zbyt łatwo przychodzi im wysyłanie pacjentek na in vitro.
Mogą się oczywiście zdarzać takie pojedyncze przypadki, wynikające z tego, że konkretny lekarz ginekolog nie jest zbyt dobrze wyszkolony w dziedzinie leczenia niepłodności. Choć teoretycznie, każdy lekarz, nie tylko specjalizujący się w niepłodności, powinien umieć zdiagnozować przyczyny niepłodności i przeprowadzić stymulację hormonalną. Zarzuty idące w kierunku środowiska ginekologów, mogą więc wynikać z tego, że faktycznie jest ono w zakresie leczenia niepłodności w różnym stopniu wyedukowane. Często zalecenia są bardzo różne. Nie ma schematów postępowania, nie ma jednoznacznych metod. Brakuje przede wszystkim uregulowań prawnych. Robi się więc pewna luka i zamęt, z którego korzystają naprotechnolodzy.
A przecież wszędzie na świecie są specjalistyczne jednostki, które zajmują się tylko i wyłącznie leczeniem niepłodności. Najlepsze z punktu widzenia pacjenta jest dotarcie do takiej właśnie jednostki. Tam na pewno żaden lekarz nie wyśle na in vitro kobiety, która ma szansę uzyskać ciążę w naturalny sposób.
W naprotechnologii przeznacza się na dokładne zdiagnozowanie kobiety około dwóch lat. Czy to dużo, czy mało?
W przypadku kobiety młodej te dwa lata niewiele zmieniają, bo w wieku 24 czy 26 lat jej płodność jest mniej więcej podobna. Natomiast jeżeli kobieta dociera do ginekologa w znacznie późniejszym wieku, to silą rzeczy ma znacznie mniej czasu i każdy rok a tym bardziej dwa lata bardzo zmieniają jej płodność na niekorzyść. Wiadomo, że koło 40-tki płodność bardzo maleje, po 40. roku życia nawet z in vitro szanse na ciążę wynoszą w najlepszych klinikach od kilku do 10 procent. Efektywność nawet tak skomplikowanej i najbardziej skutecznej metody dramatycznie spada. W takim przypadku te dwa lata to ewidentna strata czasu, czasu którego nie można już odzyskać ani odrobić.
Obecnie, w wysoko rozwiniętych społeczeństwach, kobieta w wieku 20 czy dwudziestu kilku lat bardzo rzadko dociera do lekarza, bo nie stara się wtedy jeszcze o dziecko. Ma najczęściej 28 – 30 lat, kiedy decyduje się na stały związek czy małżeństwo, potem do 34. roku życia myśli, że ma jeszcze trochę czasu i powoli zaczyna próbować zajść w ciążę. Po roku czy dwóch dopiero zaczyna się diagnozować. I wtedy pójście do kliniki zajmującej się tylko naprotechnologią jest, z mojego punktu widzenia, dużym błędem. Istnieje bowiem ryzyko utraty cennego czasu rozrodczego.
Naprotechnologia jednak mniej obciąża organizm pacjentów, a także ich psychikę. Jest bliższa naturalnemu sposobowi funkcjonowania organizmu.
I tak i nie. W naprotechnologii i w ginekologii zachowawczej podaje się hormony w celu pobudzenia jajeczkowania u kobiety, która stara się zajść w ciążę drogą naturalną, a nie ma samoistnej owulacji. Tutaj naprotechnologia posługuje się podobnymi metodami i tymi samymi lekami. Oczywiście taka stymulacja odbywa się mniejszymi dawkami niż w przypadku in vitro.
W przypadku endometriozy, naprotechnolodzy stosują laparoskopię i wypalają jej ogniska. Dokładnie w ten sam sposób postępują ginekolodzy – kierując pacjentkę na laparoskopię. Zrosty wewnątrzmaciczne leczą histeroskopią, czyli dokładnie w ten sam sposób, w jaki my leczymy. Nie ma tu więc istotnych różnic, poza oczywiście metodami rozrodu wspomaganego, których naprotechnologia nie stosuje w ogóle.
chelseaa | 25-10-2012 15:23:14
Majkowa | 16-01-2014 16:30:22
Barbara70 | 02-07-2019 09:38:20