Miałam 5 lat, kiedy porządnie rozbolał mnie ząb. Bałam się - wiedziałam, co to oznacza: wizytę u dentysty. Zaliczyłam już parę razy tę przyjemność: szkolna pani stomatolg, używając maszyny na pedały borowała mi mleczaki.
Postanowiłam siedzieć cicho i cierpieć. Ale nie z moją rodzicielką takie numery. Rozpoczęły się negocjacje. Stanęło na tym, że pomaszeruję do gabinetu pana A., zniosę wszystko, a w nagrodę będę mogła wybrać zabawkę ze sklepu papierniczo-sportowego...To była moja pierwsza porażka i pierwsze rozczarowanie: kiedy z dziurą po wyrwanym bez znieczulenia zębie, jeszcze opuchnięta od płaczu, przekroczyłam próg sklepu, by odebrać swój "medal za dzielność", powitały mnie puste półki. Na najniższej, mocno przykurzona, tkwiła w kącie żółta nakręcana kaczuszka z napisem na etykiecie zastępczej: dla dzieci w wieku 1-3...
Urodziłam się w połowie lat 70., jestem więc prawdziwym dzieckiem kryzysu, wychowanym na Pszczółce Mai, książeczkach na papierze klasy III z serii "Poczytaj mi, mamo", wyrobach czekoladopodobnych i „Okienku"
kupowanym w kiosku spod lady. Po znajomości miałam też juniorki do szkoły, nylonowy fartuch i mój największy skarb z czasów wczesnoszkolnych: chiński piórnik na magnes z pachnącą gumką. Również dzięki przyjaźni, tym razem polsko-radzieckiej, myłam zęby prawdziwą pastą zamiast proszku, jadłam prawdziwe cukierki zamiast landrynek, a moja mama nie musiała bić się w kolejce z innymi rodzicami, którzy chcieli kupić dzieciakom rajstopy. Bo moja zerówka "przyjaźniła" się z jednym z przedszkoli naszych wielkich braci i dostawaliśmy to wszystko w ramach darów. W I klasie podarowano nam nawet białe podkolanówki - co prawda z tzw. skazą, ale miałam co wkładać na występy szkolnego chóru.
A w chórze się działo - jeździliśmy po wiejskich i małomiasteczkowych MDK-ach, a naszym popisowym numerem były pieśni: „Piękna nasza Polska cała" i „Po mokrej rosie"... Drugi tekst wzbudził kiedyś spore kontrowersje, bo któremuś z miejscowych notabli nie spodobało się, że trzydzieścioro 8,9,10-letnich chórzystów wyśpiewuje:
"(...) Matko, jam młoda/rąk moich szkoda, szkoda na skwarze oblicza/Źle szła robota, przeszkadza cnota/ I moja dumka dziewicza (...)".
Ale przygoda z chórem wiele mi dała - pozbyłam się tremy i bez skrępowania recytowałam na cotygodniowych akademiach wiersze Wisławy Szymborskiej o młodzieży budującej Nową Hutę oraz - jako gospodarz klasy III a - meldowałam przed dyrektorem gotowość do uroczystego apelu. Raz tylko występ się nie udał - przerwano mi recytację wiersza ks. Jana Twardowskiego - pani od historii, przewodnicząca lokalnej PZPR, była zdegustowana...
Moje dzieciństwo przypadło na te najbardziej szare lata, a jednak we wspomnieniach widzę kolor. Co z tego, że szynkę jadłam rzadko, bo tata nie miał znajomości w mięsnym; że wyjazd za granicę był dla mnie tak samo nierealny jak wyprawa w kosmos. Miałam jednak rodzinę - nie tylko meldującą się nieregularnie w komentarzach na Naszej-Klasie...
toja51 | 22-07-2009 16:25:16