Zanim dowiedziałam się, że zostanę mamą, praca była całym moim życiem. O takim pracowniku marzy każdy pracodawca – dyspozycyjna, zaangażowana, bez zobowiązań. – Ciąża niewiele zmieni – obiecywałam sobie. Bardzo się myliłam.
Nagle okazało się, że nie ma takiej pracy, której nie mogłabym odłożyć – bo trzeba dać się nakłuć, zaliczyć zajęcia szkoły rodzenia, pójść do ginekologa i na USG. Okazało się, że 7. miesiąc ciąży przypadający na lipcowe upały może tak dać w kość, że rano nie da się podnieść z łóżka, i tylko można wystukać sms do szefa: - Dziś nie przyjdę, nie dam rady.
Miałam szczęście. Wyjątkowa życzliwość moich szefów pozwoliły mi na bezstresowe (zawodowo) przeżycie czasu oczekiwania na dziecko. Zwolnienie lekarskie na dwa tygodnie przed planowanym rozwiązaniem wszyscy przyjęli ze zrozumieniem, a ja do końca czułam się pełnowartościowym pracownikiem.
Na granicy mobbingu
Anka, moja koleżanka jeszcze z czasów liceum, o swoim szefie mówi: - Ucieszył się, gdy mu powiedziałam, że jestem w ciąży. „No to teraz pójdziesz na zwolnienie, do zobaczenia za rok”.
Sęk w tym, że moja przyjaciółka, doświadczona copywriterka, wcale nie chciała żegnać się z pracą, na pewno nie z powodu ciąży. – Zamierzam pracować do 9. miesiąca – powiedziała szefowi. Nie było łatwo, bo od czasu tej rozmowy szef jakby zapomniał o ciąży swojej pracownicy. Nie było żadnej taryfy ulgowej. Anka razem z innymi nocami poprawiała projekty. W 6. miesiącu poddała się. – Mogłabym go oskarżyć o mobbing. Przecież ciężarnych nie można zatrudniać w nocy, nie można obciążać pracą ponad siły – mówi dziś. Ale odpuściła. Poszła na zwolnienie, potem na urlop macierzyński. Od dwóch lat jest na wychowawczym – bezpłatny urlop w macierzystej firmie łączy z chałturami dla konkurencyjnych agencji, bo z czegoś żyć trzeba. Do starej firmy nie wróci. I nie wie, czy znajdzie stałą pracę – matka z dzieckiem u niejednego pracodawcy budzi popłoch.
Anka przynajmniej nie bała się powiedzieć w pracy o ciąży. Renata układała w głowie przemowę przez tydzień. Dwa tygodnie czekała na odpowiedni, jej zdaniem, moment. I na to, by skończył się trzeci miesiąc ciąży – by zyskać prawną ochronę przed wypowiedzeniem. Bo szefowa, bezdzietna mężatka, wiele razy dawała do zrozumienia, że nie potrzebuje księgowej, która będzie trzy razy w miesiącu brać opiekę nad chorym dzieckiem. Gdy już zdobyła się na odwagę, i wydukała: - Jestem w czwartym miesiącu ciąży, mam zaświadczenie od lekarza – przeżyła szok. Pani dyrektor ani nie zemdlała, ani nie rzuciła złego słowa. – Poradzimy sobie, Reniu – powiedziała, pogratulowała dziecka i wypytała o samopoczucie, wyniki badań, nastrój przyszłej mamy. Renata pracowała prawie do końca ciąży, część pracy wykonując w domu. Firma na pół roku zatrudniła księgową na zastępstwo, i nie robiła przeszkód, by młoda mama wróciła do pracy na pół etatu.
Pracowy stres, który dopada prawie każdą mamę
Ile pracujących mam, tyle historii – mniej lub bardziej typowych – o macierzyństwie pracującej kobiety. Problemy bywają różne: od poważnych naruszeń prawa ze strony pracodawców, próby zwalniania kobiet w ciąży, nierespektowanie praw ciężarnej do ochrony przed szkodliwymi warunkami pracy, do krzywych spojrzeń i dokuczliwych komentarzy.
Zdecydowana większość pracujących kobiet przeżywa spory stres w momencie, gdy musi pracodawcę zawiadomić, że powiększy się jej rodzina. A gdy kończy się urlop macierzyński, i trzeba podjąć decyzję, co dalej z pracą, z karierą, zarabianiem pieniędzy – stres jest jeszcze większy, zwłaszcza jeśli kobieta chce (lub musi) wrócić do pracy w pełnym wymiarze czasu. Z dzieckiem wszystko przecież może się zdarzyć, a jej nie przysługuje już żadna ochrona przed wypowiedzeniem. Mama malucha, jako pracownik, przegrywa z niemal każdym: i z młodszymi, którzy dzieci nawet jeszcze nie mają w planach, i z tymi którzy dzieci wprawdzie mają, ale już takie, które nie wadzą pracodawcy, bo nie łapią każdej infekcji i nie zmuszają mam do brania zwolnienia z pracy na opiekę nad dzieckiem.
Eksperci nie mają wątpliwości, że obawy przed utratą pracy, niemożnością jej znalezienia, zablokowaniem możliwości awansu to najpoważniejszy hamulec do podejmowania decyzji o posiadaniu dziecka (lub większej liczby dzieci). I choć teraz przeżywamy babyboom, rodzi się dużo więcej dzieci niż w latach poprzednich, jeśli sytuacja młodych rodziców na rynku pracy się nie poprawi, za 20-30 lat grozi nam katastrofa demograficzna: starych ludzi będzie dużo więcej niż młodych, zdolnych do pracy.
Jest już ostatni dzwonek, by coś z tym fantem zrobić. Zróbmy to więc razem! Wraz z Agencją Edelman Polska ogłaszamy akcję My mamy Mamy!