Przed porodem obiecują sobie: nigdy nie podniosę na dziecko głosu, nigdy nie stracę cierpliwości, nigdy nie braknie mi czasu na przytulanie i zabawę. I nigdy, przenigdy, nie będę jak moi rodzice. Ale macierzyństwo w realu z tych obietnic kpi sobie na całego.
Donata Wiercińska, pedagog z Wrocławia, mama pięcioletniego Filipa i 10-miesięcznego Mikołaja, przed narodzinami młodszego synka obiecywała sobie, że starszy nigdy nie poczuje się odsunięty na bok z powodu nowego braciszka. – Postanowiłam, że Filip nigdy ode mnie nie usłyszy: bądź cicho, bo mały Mikołaj śpi! – opowiada. – Drugie dziecko miało uzupełnić nasze życie, ale nie wywracać go do góry nogami. Wyobrażałam sobie, że będę z Filipem grać na dywanie w jego ulubione gry, a malec obok będzie słodko spał w nosidełku. Miało być kolorowo, zwyczajnie, spokojnie. Nie dopuszczałam myśli, że mogłoby być inaczej, w końcu każdy przecież mi powtarzał, że z drugim dzieckiem jest już łatwiej. Przyzwyczaiłam się do tych wyobrażeń, pewnie dlatego tak cierpiałam, gdy los zagrał mi na nosie – opowiada.
Przez niespodziewaną chorobę
Mikołaj urodził się z refluksem – natychmiast zwracał wszystko, co zjadł. Pierwsze dwa tygodnie po porodzie Donata musiała spędzić z synkiem w szpitalu. Nie dość, że miał trudności z jedzeniem, to jeszcze złapał zapalenie ucha.
- Moje postanowienia sprzed porodu zamieniły się w wielkie nic zaraz po narodzinach Mikołaja. W szpitalu martwiłam się o chorego synka i wyłam z tęsknoty za Filipem. Kiedy mąż wiózł mnie do szpitala przed porodem, z Filipkiem pożegnałam się z uśmiechem, jakby tylko na chwilę. Zaplanowałam sobie, że najpóźniej po trzech dniach wrócimy z dzidziusiem do domu, z prezentami dla starszego synka, żeby nie czuł się zazdrosny. A okazało się, że Filip na dwa tygodnie musiał wyjechać do babci, bo męża i mnie pochłaniała opieka nad chorym noworodkiem. Potwornie tęskniłam za starszym synem, wydawało mi się, że bez nas Filip cierpi, że czuje się odrzucony – mówi Donata. – Czułam się rozgoryczona, rozczarowana całym tym macierzyństwem. Nie tak to miało wyglądać.
Po wyjściu ze szpitala nie było lepiej. Donacie brakowało czasu na rozmowę ze starszym synkiem, na zabawę. – Godzinami nosiłam na rękach ryczącego, wymiotującego Mikołaja. Nieustannie zmywałam podłogę, czyściłam zabrudzone wymiocinami kanapy, przebierałam siebie albo jego. Nie mogłam spuścić Mikołaja z oka, by wymiotując, nie zakrztusił się. Filip zamiast porządnego obiadu dostawał jakieś odgrzewane gotowce, sadzałam go przed telewizorem, by się nie nudził. Nie było szansy na spokojną zabawę, na rozmowę. Miałam wyrzuty sumienia, że go zaniedbuję. Płakałam z bezsilności, wszystko wymykało mi się z rąk. Nie potrafiłam zaakceptować w pełni choroby Mikołaja. Wymyślony przed jego narodzinami świat rozpadł się w kawałki. Czułam, że wszystko się nie udało.
Dla chwili świętego spokoju
Małgorzata Nadziejko, mama 3-letniej Hani i półrocznej Magdy, przed narodzinami córeczek studiowała poradniki dla rodziców, godzinami rozmawiała z innymi matkami i szukała sposobu na idealne macierzyństwo.– Obiecałam sobie, że nigdy nie stracę cierpliwości, spokoju przy dzieciach. Że będę dziewczynki często przytulać, że postaram się zawsze mądrze spędzać z nimi czas. Kiedy teraz czasem nosi małą niedbale pod pachą, gotując obiad, albo sadza starszą córkę przed telewizorem, bo marzy o chwili dla siebie, z zawstydzeniem przypomina sobie tamte obietnice sprzed porodu.
– Najtrudniej jest, gdy mała ryczy w nocy szóstą godzinę, a ja nie wiem dlaczego. Zmęczona, bo to przecież już kolejna nieprzespana noc, w końcu wychodzę z siebie, górę bierze bezsilność i złość. Przychodzi na krótko myśl, że chyba zaraz zrobię coś albo sobie, albo dziecku – wyznaje. - To sygnał, że muszę na chwilę wyjść z sypialni do kuchni czy łazienki, napić się wody albo włączyć komputer, zrobić coś, by wyciszyć emocje, wziąć głęboki oddech, odpuścić. Dobrze, że w takiej chwili jest obok mąż, który przejmuje opiekę nad córeczką i daje mi moment wytchnienia – mówi Małgosia.
Na forach internetowych młode mamy dopiero po kilkunastu miesiącach od narodzin dziecka przyznają się przed innymi – i przed sobą – że w pierwszym okresie po porodzie bywały momenty, gdy czuły się złymi matkami, kobietami, które nie zasłużyły na dziecko, nie potrafią sprostać obowiązkom rodzica. Joanna zdradza, że pierwszej nocy po powrocie ze szpitala, gdy noworodek darł się do piątej rano, powiedziała do męża: - Co myśmy najlepszego zrobili, po co nam to było? Potem usypiała dziecko z zatyczkami w uszach. Kasia pisze: - Którejś nocy płakałyśmy razem. Córeczka nie wiedzieć czemu i ja, bo zabrakło mi sił i pomysłu, żeby ją uspokoić. Sylwia, której dziecko ma dopiero dwa tygodnie, dzieli się z internautkami, że macierzyństwo jest dla niej rozczarowaniem. Boi się, że dziecko znów będzie płakać, jak się obudzi, że nie potrafi być dla niego dobrą matką, skoro ono nieustannie płacze, że nie potrafi właściwie karmić piersią. I już ma dość.
Donata: - Rozumiem kobiety, którym przychodzą takie myśli do głowy. Kiedy siedzisz w czterech ścianach z dzieckiem i możesz liczyć tylko na siebie, a w dodatku wszystkie twoje plany i obietnice sprzed narodzin dziecka walą się jak domek z kart, tracisz realną ocenę sytuacji.
Donata zaplanowała sobie, że drugi synek nie wywróci rodzinnego życia do góry nogami. Zamierzała go zabierać na zakupy, do kawiarni, nauczyć jak najszybciej zasypiania bez noszenia na rękach, bez ślęczenia godzinami nad jego łóżeczkiem. - Miałam mieć dziecko idealne, miałam być idealną i mądrą mamą, a trzymałam na rękach płaczącego, wymiotującego, nieszczęśliwego chłopca, któremu nie mogłam w żaden sposób pomóc. Rozczarowanie, rozgoryczenie, bezsilność, potem złość. A z moich planów i obietnic – wielkie nic. Nie radziłam sobie z tym.
Poproś o wsparcie
Małgorzata Nadziejko nie kryje, że za te chwile macierzyńskiej słabości czasem jest jej przed samą sobą wstyd.– Komuś z boku może się to wydać dziwne, ale naprawdę trudno jest przyjąć do wiadomości, że nie ma matek idealnych i ja nie będę wyjątkiem. Trudno jest przekonać samą siebie, że każdy rodzic ma prawo do chwili słabości. Bo przecież ze mną miało być inaczej.
Mamy podkreślają, że w tych chwilach rozczarowania macierzyństwem trzeba mieć obok kogoś bliskiego. Donata: - Wydzwaniałam pięć razy dziennie do męża do pracy, a on cierpliwie słuchał. Jak już było bardzo źle, dzwoniłam wygadać się przed mamą. A ona następnego dnia przyjeżdżała z Warszawy do Wrocławia. Bez tego chyba bym tych pierwszych miesięcy z Mikołajem i z samą sobą nie przetrwała.
Małgosia nauczyła się już nie zadręczać wyrzutami sumienia. – Dałam sobie prawo do chwil, gdy nie myślę o dzieciach. Nie zadręczam się, że straciłam na chwilę spokój, że pomyślałam sobie, jak to fajnie było, gdy nie było dzieci. Nie ma co udawać, każdej matce takie chwile się zdarzają – ważne, by nauczyć się z tymi emocjami sobie radzić i nie przelewać ich na dzieci. Każda z nas uczy się tego po swojemu i na swoich błędach.
Donata: - Jestem pedagogiem, na co dzień pracuję z upośledzonymi dziećmi i nie brak mi doświadczenia. A jednak własne trudne momenty przeżywa się inaczej. Kiedy od bliskich, życzliwych osób słyszałam „nie martw się, to minie, wytrzymaj jeszcze trochę” – dostawałam szału. Potrzebowałam wtedy kogoś, kto pomógłby mi uwierzyć, że jestem w stanie to przetrwać, że nie powinnam się kurczowo trzymać wyobrażeń i obietnic, których nie udało się dotrzymać. Każdej mamie, którą przytłoczyły pierwsze macierzyńskie rozczarowania radziłabym, by nie wstydziły się poprosić o profesjonalną pomoc. Ja żałuję, że tego nie zrobiłam. Pewnie skorzystałaby na tym cała nasza rodzina.
Modzelka8 | 17-02-2015 12:58:44
mikaa997 | 26-02-2015 12:31:49
joanka106259 | 27-02-2015 17:57:07
Doris85 | 04-04-2015 18:29:23