Odmawianie dzieciom prawa do nudy, marzeń, wylegiwania na trawie i dziecięcych rozmów o niczym, to bolączka współczesnej pedagogiki – mówi Dorota Dziamska, pedagog.
„Nie znamy pojęcia czas wolny. Bardzo starannie dobieramy kadrę instruktorów i opiekunów. Razem z nimi przygotowaliśmy szereg gier i zabaw integracyjnych, motywacyjnych, łączących zabawę z nauką” – to fragment reklamy jednego z warszawskich biur, organizujących letnie obozy dla dzieci. Z takiego wyjazdu dzieciak przywiezie nie tylko plecak pełen brudnych rzeczy i ważne dla niego pamiątki – także certyfikat udziału w edukacyjnych kursach. A to na rodziców działa jak magnes, daje poczucie, że wakacje były dobrą inwestycją w przyszłość. Ale czy zawsze?
Kilkulatek pracuje jak dorosły
– Dziś siedmio czy ośmiolatek po szkole biegnie na trening tenisa ziemnego, potem na rytmikę i pianino, a potem jeszcze na lekcje angielskiego. Wraca do domu padnięty, często po godzinie 20. Zamiast myśleć o spaniu, zabiera się za odrabianie zadanych przez nauczycieli prac – opowiada Dorota Dziamska, pedagog. – W wakacje ten rytm niewiele się zmienia, rodzice w dobrej wierze posyłają dzieci na obozy językowe, naukowe. Większość rodziców jest przeświadczonych, że dziecku każdą chwilę należy wypełnić zajęciami rozwojowymi. Nic bardziej mylnego.
Niespełna miesiąc przed wakacjami, miejsca na obozach jeździeckich, żeglarskich, sportowych, ale też matematycznych, naukowych, językowych wyprzedano niemal wszystkie. Mimo że za dwutygodniowy wyjazd trzeba zapłacić nawet grubo ponad 2 tys. złotych. Gros biur podróży oferuje wyjazdy nawet dla ośmiolatków! W przypadku wyjazdów językowych, mali uczniowie muszą – zupełnie na poważnie – wypełnić test kwalifikacyjny, który sprawdzi ich językowe umiejętności. Na podstawie wyników takich testów dzieci są dzielone na grupy.
Kilkulatek zaprzęgnięty w rytm dnia pełnego edukacyjnych zajęć, pracuje jak dorosły – po kilka godzin dziennie koncentruje się na zdobywaniu i zapamiętywaniu nowych informacji. Na zabawę, bycie z rówieśnikami często brakuje czasu albo zapału.
Przestymulowane dzieci
Dorota Dziamska, przeświadczona, że dzieci najlepiej rozwijają się we własnym rytmie, poprzez zabawę, założyła Pracownię Pedagogiczną Origami. Uczy w niej nauczycieli nie tylko sztuki składania z papieru wymyślnych figur, co przydaje się na zajęciach rozwijających dziecięcą wyobraźnię, ale i tłumaczy nauczycielom, że gdy dziecko ma zbyt wiele bodźców rozwojowych, jeśli jego dzień jest nadmiernie wypełniony edukacyjnymi zadaniami, mały organizm zaczyna się buntować.
- W swojej pracy spotykam dzieci „przestymulowane”, mają po kilka lat, wypowiadają się jak dorośli, są zdyscyplinowane, pracowite. A z drugiej strony nie potrafią dogadać się z dziećmi w klasie, są wstydliwe albo przeciwnie, bardzo agresywne, czasem moczą się w nocy – opowiada Dziamska. – We wczesnym rozwoju, kiedy nadmiernie rozwijamy pewne umiejętności, zwykle dzieje się to kosztem innych. Dzisiejszy dziecięcy świat jest zbyt obrazkowy, ikoniczny, a za mało w nim miejsca na wyobrażanie, odczuwanie. Jest na przykład mnóstwo obrazków misiów w książeczkach, czytankach. Ale zanim w dziecięcej wyobraźni zakorzeni się pojęcie misia, to tego pluszowego niedźwiadka trzeba poprzytulać, narysować, ponosić, nawet z nim porozmawiać. Wielu współczesnym dzieciom tego brakuje.
krysis | 08-09-2017 12:17:13
Kasia881 | 16-03-2019 16:40:14
Ann53 | 21-05-2020 12:44:00
ewa098 | 25-06-2020 11:26:46