Pierwszego września 1977 roku mama doprowadziła mnie do sali maluchów (ze względu na moje 5 lat miałam wskoczyć do starszej grupy z pominięciem misiów), gdzie nauczycielki oderwały mnie od jej nogi i zamknęły mamie drzwi przed nosem.
Po każdym zatrzaśnięciu drzwi za mamą, całymi dniami siedziałam na dywanie, płakałam i nie pamiętam, żeby ktokolwiek chciał się ze mną bawić. Już wtedy byłam pewna, że to z powodu moich spodni.
Tylko same rajtki były gorsze
W deficytowym - nie tylko dla mojej rodziny - okresie nosiłam rozciągliwe spodnie z anilany odziedziczone po starszej siostrze. Ona jest starsza ode mnie 13 lat, więc moje spodnie miały krój wprowadzony na rynek w połowie lat 60. Były ciemnoburaczkowe w czerwone groszki, przetarte na tyłku i kolanach. Grzały w lecie, chłodziły w zimie. Nie trzeba było wyostrzonego zmysłu estetycznego, żeby już w wieku pięciu lat wiedzieć, że te spodnie to zupełny obciach. Nawet w Sosnowcu, dość nietrendowym w 1977 roku mieście. Tak to czułam i wydawało mi się, że inne dzieci też to widzą. Ale alternatywą było występowanie w samych rajstopach, co było dnem, zwyczajem praktykowanym jedynie przez jednostki nieliczące się w hierarchii grupy. One musiały zajmować się sobą w gorszym świecie pięciolatków w rajtkach, gdzieś poza dywanem.
Brak akceptacji liderów grupy powoli rozrastał się we mnie w poważny kompleks, a każdorazowe pojawienie się w spodniach wiązało się z niemiłym przeżyciem. Fioletowanie stóp w listopadzie było dla mnie tylko pretekstem, żeby przerwać koszmar.
Fioletowanie stóp
Smarowanie stóp nadmanganianem potasu a następnie odbijanie ich na pergaminie miało na celu wczesną diagnozę płaskostopia przedszkolaka.
Zdjęcie dolnej części ubrania, czekanie w kolejce do gabinetu pielęgniarki, wkładanie stóp do miski z niewiadomą fioletową cieczą wydawało mi się nie do zniesienia. Nie pozwoliłam więc służbom przedszkolnym na to upokorzenie. Po stoczeniu ze mną krótkiej walki, przedszkolanki w końcu zadzwoniły do mamy, żeby odebrała mnie z placówki. I już nigdy więcej nie pozwoliłam się tam zaciągnąć. Przez następne dwa lata zajmowała się mną babcia.
Mniej więcej 30 lat później, kiedy mój syn miał zostać przedszkolakiem, myślałam o tym, jak łatwo pozwolono mi zrezygnować z mojego przedszkola. Podręczniki psychologii rozwojowej poddawały dręczącą myśl, że ten brak wczesnej socjalizacji w grupie mógł być powodem późniejszych kłopotów tego samego gatunku. Czy naprawdę zrezygnowałam z powodu posiadania idiotycznych spodni? A może umknął mi jakiś inny fakt, jakaś krzywda doznana ze strony nauczycielek, jakaś przemoc ze strony dzieci? Nic takiego nie przychodziło mi do głowy.
A potem mieliśmy zjazd z okazji rocznicy matury i spotkałam Agnieszkę, moją przyjaciółkę z wczesnego dzieciństwa, z podstawówki i liceum, dziś z cenioną lekarkę w Szwecji. To ona była na naszym domowym podwórku szefową bandy. I nagle słyszę, jak mówi komuś z boku: „Winnicką pamiętam jeszcze z przedszkola. Uciekła jak fioletowali nam nogi. Nie pozwoliła ściągnąć sobie spodni. Miała takie ulubione spodnie w grochy i nie pozwalała na nie patrzeć ani nawet dotknąć nogawki. Jakby ze złota były wydziergane. Trzymała kurczowo te swoje spodnie, wyła i nie pozwalała ich ruszyć. Walczyła jak lwica”.
zebrrra | 13-07-2009 11:39:35
yvonta | 07-10-2014 11:53:53
mikaa997 | 27-02-2015 15:02:44
Doris85 | 05-04-2015 12:20:54