Ocena:
oceń

rozmiar czcionki

|

|

|

|

Lubiłam pochody pierwszomajowe

Wspomnienie Magdy Kuli z dzieciństwa w PRL-u

Kiedy budziłam się, mama podśpiewywała już w kuchni. Ale tym razem było cicho. Wygrzebałam pantofle spod łóżka i ruszyłam do niej. Tata obierał ziemniaki i nie śpiewał. – Mama poszła do szpitala po braciszka albo siostrzyczkę – wyjaśnił mi. Tak w życie moje i rok młodszego brata Maćka, wkroczył kolejny braciszek.

Po południu dzieci wracały ze szkoły z kartką, na której było wypisane, co mają przynieść następnego dnia. I rodzice mieli problem.

Fot. BE&W

Po południu dzieci wracały ze szkoły z kartką, na której było wypisane, co mają przynieść następnego dnia. I rodzice mieli problem.

Miałam wtedy prawie pięć lat. Nie wiem dlaczego dzieci nie dostrzegają, że mama jest w ciąży, robi się coraz grubsza i ma coraz mniej sił. Podobno raz czy dwa nawet pytałam dlaczego mama ma wielki brzuch, ale zaraz zapominałam, że mnie to interesowało.
Ustaliliśmy z bratem, że ten nowy będzie Szarikiem. Bawiliśmy się wtedy często z dziećmi sąsiadów w „Czterech Pancernych”. Kandydatek na Marusię było zawsze co najmniej trzy, Janków też pod dostatkiem, z Gustlikiem i Lidką było trochę trudniej, ale Szarikiem, to już nikt nie chciał być.

Coś do wypychania śpioszków

Nowy brat okazał się wcześniakiem, ważył tylko półtora kilograma i mama musiała z nim zostać w szpitalu. Poszliśmy ich odwiedzić. Tata ubrał nas odświętnie. Mamę widzieliśmy przez szybę, popłakała się na widok moich krzywo zawiązanych kucyków.
Tomaszek był tak mały, że mama musiała wypychać pieluchami nogawki śpiochów, żeby mieć go w co ubrać na spacer. To były lata 80., kryzys. W naszym mieście był tylko jeden sklep dziecięcy, na ogół pusty. W ogóle nie udało się kupić naprawdę malutkiej czapeczki i mama musiała ją uszyć. A chrzciny zaplanowano na moment, kiedy Tomek podrośnie i będzie można go w coś porządnego ubrać.

Papier toaletowy na szyi

Codziennie rano wyruszaliśmy na spacer. Ja i Maciek mieliśmy się trzymać każdy swojej strony wózka z Tomkiem w środku. Kiedy okazywało się, że do sklepu rzucili słone masło albo kawę, spacer zamieniał się w stanie w kolejce. Dzieci też stały – dzięki temu można było kupić więcej. Rodzice dziś żartują, że czas spędzony w kolejkach powinno się wliczać do emerytury. A mnie się to nawet podobało, z dumą wracałam do domu z zawieszonymi na szyi rolkami papieru toaletowego, nawleczonymi na sznurek.

Mamo, idź do kryzysa

W kryzysie brakowało słodyczy, a my lubiliśmy po śniadaniu czy czytaniu bajki zjeść kawałek batonika, cukierek albo kostkę czekolady. – A kiedy dostaniemy cukiereczka? – dopytywałam uparcie. Mama tłumaczyła, że jest kryzys i nie ma cukierków. – To idź do kryzysa i mi kup – płakałam. Raz rodzice dostali od znajomej pracującej w sanepidzie zapas czekoladek miętowych, pomadek z kolorową posypką i moich ukochanych czekoladek-kasztanków. Do dziś, to jedno z moich milszych wspomnień z dzieciństwa.
Kino bez ruchomych obrazków
Kiedy po południu do domu wracał tato, prosiliśmy, żeby wyświetlił nam bajki. Tata zdejmował z pawlacza projektor (nazywaliśmy go wyświetlaczem) i wysłużone tekturowe pudełko z rolkami nieruchomych bajek: wiersze Brzechwy z ilustracjami Szancera na slajdach, bajkę o Kaczce Dziwaczce, Lisie Witalisie. Siadaliśmy na taboretach w przedpokoju, a tata wyświetlał slajdy na drzwiach wejściowych mieszkania – były białe i idealnie nadawały się na ekran domowego kina. Napisy pod obrazkami z ulubionymi bohaterami odczytywał tata, a gdy nauczyłam się czytać, ja. Znaliśmy te wszystkie bajki na pamięć, ale domowe kino i tak było najcudowniejszym rytuałem. Czasem przychodziły też dzieci sąsiadów albo dwaj cioteczni bracia i w naszym kinie robiło się gwarno.
W niedziele rano w prawdziwych kinach były poranki dla dzieci. Można było oglądnąć animowane polskie i radzieckie bajki. To w kinie Ballada obejrzałam po raz pierwszy „Bolka i Lolka” oraz film o Misiu Koralgolu. Takie prawdziwe filmy w kinie, to było już naprawdę wielkie, wielkie święto.

Konkurs na rysunek z ORMO

Równie wielkie było jeszcze tylko Święto Pracy - 1 maja i pochód. Pamiętam, że szłam w pochodzie z mamą i znajomymi z jej pracy. Dorośli szeptali, że trzeba się urwać zaraz po przemówieniu partyjnych oficjeli, a ja miałam żal, że nie pomaszerujemy do samego końca. Chciałam, żeby wszyscy widzieli balon kupiony na ulicznym stoisku i tekturowego niebieskiego gołąbka nabitego pinezką na listewkę, którego sama zrobiłam na lekcjach z zajęć praktycznych.
Te lekcje to było utrapienie dla rodziców. Po południu wracałam ze szkoły z kartką, na której było wypisane, co mam przynieść następnego dnia: deskę o wymiarach 20 cm na 20 cm, małe gwoździki, listewki ze składnicy harcerskiej, plastikową butelkę. Z tego miał być karmnik dla ptaków. Tato biegał do piwnicy w poszukiwaniu deseczki, odwiedzał sąsiadów pożyczając listewki (ich dzieci już karmnik robiły), odliczał gwoździe. Rano taszczyłam to wszystko do szkoły i wracałam z paskudnym karmnikiem, w którym żaden ptak i tak jeść by nie chciał.
Innym razem oświadczyłam rodzicom, że jest konkurs plastyczny i każde dziecko ma namalować ORMO. Nie miałam pojęcia co to takiego, tato powiedział, że żadnego ORMO malować nie będę, a mama uznała, że w szkole powariowali. A ja martwiłam się, że tylko ja nie przyniosę rysunku, byłam najlepszą uczennicą w klasie i za nic nie chciałam stracić tego statusu. Żadne z rodziców nie wyjaśniło mi czym jest ORMO, mama zdenerwowana w końcu narysowała na kartce z technicznego bloku ormowski znaczek. I wygrałam.

 

Oceń artykuł:
nie lubię lubię to | Bądź pierwszym który to lubi.

Komentarze

  • toja51 | 08-06-2009 11:36:49

    Ojej, ja nie lubilam pochodow pierwszomajowych, zreszta na nie nie chodzilam. Jedyne co w czasach komuny lubilam, to Cepelie, jeden z nielicznych sklepow, w ktorych byly w miare kolorowe rzeczy, no i sklepy z chinskimi wyrobami z laki, parasolkami takimi, jak maja gejsze, figurkami samurajow i gejsz wlasnie oraz torebkami z miekkiej czerwonej i zielonej skory zdobionymi zlotymi obrazkami na ogo...
  • donnavito | 12-01-2015 00:25:41

    Ja uwielbiałam czasy komuny jako dziecko, w pochody machałam choragiewkami z papieru, w jednej ręce polskimi, w drugiej radzieckimiI te napoje w woreczkach, tabliczki czekoladopodobne, ciągle tęsknię za tymi smakami.
  • Doris85 | 05-04-2015 12:24:00

    Mi rodzice oszczędzili "przyjemności" paradowania w pochodach. Mam za to inne wspomnienie - wszelkie kramy z różnymi duperelkami przy okazji każdej "ważnej" imprezy w mieście i targ, który był raz w miesiącu, gdzie można było kupić wszystko - od starych niepotrzebnych ludziom rzeczy, przez jedzenie aż po zwierzęta - i to również te większe jak konie czy krowy

Poczytaj również

Zobacz więcej na temat: rodzina, rodzice, produkty dla dzieci

Polecamy

Atropina ma umożliwić lekarzowi dokładne zbadanie refrakcji oka.

Atropina. Jak podać dziecku? Dawkowanie, skutki uboczne

O atropinie, o tym jak ją zakraplać dziecku i dlaczego robią to rodzice a nie lekarz, rozmawiamy z dr Iwoną Filipecką, okulistką*  

czytaj

Nierzadko rodzice zatrzymują dziecko w swojej sypialni, bo to oni tego potrzebują.

Nauka samodzielnego spania. Ważny etap w rozwoju dziecka

O tym, dlaczego dziecko powinno spać w swoim łóżeczku, rozmawiamy z dr Radosławem Kaczanem, psychologiem rozwojowym.

czytaj

Robert Makłowicz podczas Festiwalu Zupy w Krakowie

Chilli con carne z tortillą Roberta Makłowicza

Jestem przeciwnikiem oddzielnego gotowania dla dzieci. Z takiego gotowania specjalnych dań dla maluchów wyrastają analfabeci kulinarni, którzy jedzą najpierw w domu papki bez żadnego smaku, potem w przedszkolu, w stołówce szkolnej, a kończą na brejach w...

czytaj

Co sądzisz o tym, by każda kobieta mogła zażądać porodu w drodze cesarskiego cięcia?



Zobacz wyniki ankiety, skomentuj