Moje życie to jedna wielka niewiadoma.Dziś jest tak,jutro zmiana o 180 stopni.Jak każdy mam problemy,z którymi umiem sobie poradzić.Choć czasem jest bardzo ciężko,czasem popłaczę,wyżalę się.Ale są dni,że mogę góry przenosić,gdy widzę radość na oczach moich dzieci ,czy jak widzę,gdy bliscy pomogą wtedy ,gdy tej pomocy potrzebuje.Czasem sami wyczytają to z moich oczu,nie prosząc ich o to.
  • Utworzono: 2010-12-05

    Tyle się dzieje...

    Tyle się dzieje wokół mnie,a ja nie potrafię wszystkiego ogarnąć.Staram się jak mogę.Zbliżają się Mikołajki,zbliżają się Święta,a ja jeszcze w proszku.To pierwsze moje święta,kiedy to mam problem z zakupami.Mam nadzieję,że jeszcze się wszystko ułozy i staniemy na wysokości zadania.Nie chcę tu za bardzo smutować,żeby ktoś nie pomyslał,że za bardzo się nad sobą użalam.Dopóki pracowałam,byl jakiś pieniądz i było ok.Na dzień dzisiejszy jest mi cięzko na sercu,bo wszyscy myślą o Świętach, tylko nie ja.Chociaż mam w życiu pozytywne rzeczy,z których się cieszę i to podnosi jakoś na duchu.

     

         Ostatnio chorowałam na zapalenie płuc.W piątek byłam na kontroli,w płucu czysto,dziś ostatni antybiotyk rano wzięłam,ulżyło.Jeden problem z głowy.Teraz czekam aż pojawi się Św.Mikołaj i spełni nasze marzenia.Marzenia o lepszym jutro.A może rozwiąże problem z pracą?

    Mąż zakończył leczenie.Czeka na ostateczne wyniki,do maja.Chciałby podjąć jakąś pracę.Tylko ja mu wszystko blokuję.W pracy u mnie powstała sytuacja,że w każdej chwili mogą zadzwonić i wezwać mnie do pracy.Nie wie kiedy to nastąpi.Może jutro,może za tydzień,może po świętach,a może dopiero w kwietniu.ALe muszę czekać i być przygotowana.Jeśli więc mąż podejmie pracę,a mnie wezwą ,to co wtedy z małym? Nie mam tu nikogo,kto by się nim zajął od rana do tego czasu gdy wracają dzieci starsze ze szkoły.Tak więc ktoś z nas musi się nim zająć.Były takie założenia,że po zakończeniu leczenia,jak tylko dojdzie do siebie to znajdzie jakąś robótkę,by przez zimę jakoś przedrzeć się.Ale nikt nie przewidział "awaryjnej "sytuacji u mnie w pracy...Dlatego wszystko stanęło w miejscu.

      

       Staram się jakoś to wszystko ogarnąć.Ale ostatnie dni były dla mnie jakieś nie do zniesienia,ciezkie,takie depresyjne.Kłótnia z mężem.Wczoraj rano już było trochę lepiej.Z mężem parę spraw sobie wyjaśniliśmy.Dziś stwierdzilismy,że musimy jakoś dać radę.Bo damy radę! Dzięki naszemu małemu brzdącowi,który każdego dnia potrafi swoim uśmiechem nas rozbroić.Dziś mąż powiedział,że nie wyobraża sobie teraz,jakby go nie było.A pamiętam to jego niedowierzanie na wieść o ciąży.No bo nikt się nie spodziewał.Dziś biega taki mały aniołek,przylatuje do każdego i tuli.Łapie za szyję i przytula się do naszych buziek,do każdego po kolei.Nawet do nogi.I jak tu się nie popłakać ze szczęścia? To nas na duchu podnosi,i zaczynamy się pomału uśmiechac.Cieszyć się,że mamy siebie,że jesteśmy zdrowi.Zdrowi w sensie,ze nie leżymy i nie robimy pod siebie,chodzimy,jakoś działamy.No bo w końcu tak naprawdę nie jesteśmy całkiem zdrowi,ale to jest nic w porównaniu do innych rodzin,gdzie są niepełnosprawni członkowie rodzin w pełnym tego słowa znaczeniu.Choćby u mjej teściowej.Nie będę tu się rozpisywać,ale oni-to dopiero mają problem.Nasz problem,to jest nic w porównaniu z nimi.Noa le co zrobić,trzeba żyć dalej i cieszyć się tym,co mamy.

     

    My mamy wiele.Mamy siebie.Mimo,że czasem te dni są szare i smutne,staram się wyłapywać te wesołe chwile.Nie zawsze jednak się udaje.Jutro Mikołajki,a u nas pusto.Dziś jednak z mężem doszlismy do wniosku,ze musimy coś wymyśleć.Starszy syn powiedział,że jemu wystarczy zwykła butelka oranżady.Plus może jakaś czekolada,to już coś.Może i tak się zrobi.A za 3 tygodnie wigilia-dzieci rozumieją problem,więc mam nadzieję,że może jakoś się ułoży do tego czasu.Może do tego czasu ja już wrócę do pracy?

    Trzeba mieć nadzieję.Ja mam.

    A maluszek tylko nam w tym pomoże.W uśmiechaniu...

  • Utworzono: 2010-11-30

    Kacperunio,Koko: Katarek

    Znów mam katarek.I to spory.Już w sobotę się tam coś działo,ale tak naprawdę,to w niedzielę się ujawnił.Niedobry katarek.Nie daje mi spać,jeść.Ale w dzień jest w miarę.On mi spływa z noska,aż mi podrażnił skórę pod noskiem i mnie boli.Mamusia musi często mi buzię myć,bo ciągle jest brudna od tego katarku.Ale i wyciera ,tylko mnie boli i nie bardzo daję.Płaczę wtedy,a mamusia i tak wyciera.Musi.Potem próbuje wyciągać gruszką,coś jej wychodzi,tylko ja przy tym strasznie się kręcę.Zaczęła mi smarować pod noskiem maścią majerankową.Może będzie lżej.No i co jakiś czas zakrapla mi solą fizjologiczną.Kurcze,dziwne,ale przy tym nie płaczę!Daję sobie wpuścić.Bo wiem,że wtedy przynosi mi to ulgę.Aby tylko to był katarek,jakoś sobie z nim poradzimy.Tylko będziemy musieli chyba odwołać czwartkowe szczepienie.
  • Utworzono: 2010-11-30

    Kontrolna wizyta u lekarza

    Miałam wczoraj kontrolną wizytę u lekarza.Z wynikiem rtg.Niestety,prześwietlenie potwierdziło: zapalenie lewego płuca,jak dodala pani doktor-z podrażnieniem opłucnej,stąd ten ból podobny do korzonków.

    Świsty są nadal w płucu,ale znacznie mniejsze niz  w czwartek.

    Nadal nie mogę wychodzić na dwór,czyli areszt domowy.Antybiotyk mam wybrać do końca,czyli do niedzieli,a w piątek znów się pokazać u lekarza i wtedy zdecyduje,czy dalej antybiotyk brać,czy nie.Za miesiąc kontrolne rtg ,w piątek da skierowanie.

     

    Tak mi zleciał wczorajszy dzień.Wyjazd o 12 z minutami,gdy wyszłam na autobus powiało zimą.Zawiewało i ciężko się szło na przystanek.Na szczęście autobus przyjechał o czasie,nie był opóźniony a tego się bałam.W mieście byłam na jakąś 13,odebrałam od mamy wynik,bo tata jeździł odbierał w szpitalu,po czym poszłam do Topazu,kupiłam wędlinkę i poszłąm do lekarza.Tam trochę się naczekałam,bo ona też się spóźniła.No niestety,ale zima ma to do siebie,że ludzie często się spóźniają do pracy ze względu nazasypane drogi,iść ciężko,ale na szczęście aż tak bardzo się nie śpieszyłam.Wyszłam od niej przed 15 (miałam na 14),poszłam do rossmana po zakupy (serwetki dla Ewy do szkoły,mleko małemu ,kaszkę),w tesco kupiłam pieluszki,serki dzieciom i poszło razem 60 zł za niezbyt duże zakupy.I zaraz wracałam do domu,już nigdzie nie chodziłam,bo bałam się o moje płuca.Po 15 miałam autobus.Ledwo zdążyłam.

    To i tak cud,że leczenie w domu,że nie położyła mnie do szpitala.Muszę się więć oszczędzać,trudno,wiele rzeczy muszę teraz sobie odmówić.Np spacer z synkiem,sanki.Na "pocieszenie" Kacperek też zaziębiony,z noska leci,więc siedzimy i kurujemy się oboje.

     

    Teraz oby do piątku.

  • Utworzono: 2010-11-26

    Kacperunio,Koko: Moje pierwsze spotkanie ze śniegiem

    Wczoraj spadł pierwszy śnieg.Tak mamusia powiedziała.To znak podobno,że zbliża się tzw.zima.Ja nie wiem co to takiego,ale pewnie się dowiem.Mamusia mówiła coś o świętach,i o Mikołaju....Podobno prezenty przynosi.Ciekawe.Pożyjemy to zobaczymy.Tamtych świąt i zimy to nie pamiętam w ogóle,bo byłem taki malutki,w wózku.Teraz już większy jestem to może więcej zapamiętam.Moja mamusia jest chora i nie może wychodzić z domu.Ale Ewa zabrała mnie dzisiaj na dworek.Nie na długo bo zimno.Ale dotknąłem śniegu.Jest biały i zimny.Jak będzie go więcej,to Ewa powiedziała ,że któregoś dnia ulepimy bałwana.Nie wiem co to takiego bałwan.Ale się na pewno się dowiem.
  • Utworzono: 2010-11-25

    nie za dobrze

    Troszkę zaniedbałam blog,miałam tak pisać co 3 dni (mniej więcej),a tu cisza.Niestety.Czasem tak bywa.

    Nie za dobrze u mnie ze zdrowiem.Wszystko zaczęło sie u mnie już na dzień przed urodzinkami Kacperka,w sobotę zaczęłam się dziwnie czuć,pojawił się katar,kaszel,po kilku dniach w czwartek wiedziałam ,że to zatoki.Leczyłam się domowymi sposobami,ale wreszcie tydzień temu wybrałam się do lekarza.W oskrzelach,płucach było czysto,ale widać było,że męczą mnie zatoki.Dostałam do nosa otrivin (ja wykupiłm inny,xylożel,ale podobnie działąjący),loratadynę na noc,a jakby nie przechodziło po dwóch dniach miałam wykupić antybiotyk (plus osłonka oczywiście).No ale ,że poprawę widziałam to antybiotyku nie wykupiłam.I do niedzieli było ok.A w niedzielę,przed 20 znowu coś mnie zaczeło brać,jakoś dziwnie się czułam.Zdążyłam wyłączyć kompa,minęło może jakieś 5 minut i ... dostałam baaaaaaaaaaaaaaaardzo silnego bólu w okolicach żeber,pod żebrami po lewej stronie.Tak jak przy korzonkach.I byłam pewna że to korzonki.Oczywiście postawiłam na nogach wszystkich domowników,znaleźli mi ketonal,szybko łyknęłam.Ból trzymał tak mocno,że nie mogłam się ruszyć.Normalnie mnie wstrzymało.Zero oddechu,bo ból.Zero zakaszlnięcia bo ból.Normalnie tragedia.Na szczęsie po kilkunastach minutach ból zelżał na tyle,że moglam się poruszać,ale...z bólem,który pozostał do dziś.Drugi taki atak miałam w poniedziałek przed południem.Dzieci w szkole,mały spał,a mąż na dworze.Ledwo złapałam za telefon,bo nie mogłam się ruszyc ,wyłam z bólu do tego stopnia,że obudziłam Kacpra ,ale mąż przyszedł natychmiast.Ja zdążyłam już wziąć ketonal,on tylko mi rozmasował to miesce spirytusem salicylowym.Cały dzień przeleżałam z bólem.Bałam się ruszyć.Wieczorem gorączka 39,2 st..No to polopirynka na noc.

    I leczyłam się cały czas myśląc,że to korzonki.Wreszcie wczoraj zadzwoniłam do lekarza chcąc zapisać się na wizytę jeszcze wczorajszą,ale nie było już miejsc.Zapisałam się na dziś.No i pojechałam.I...dobrze zrobiłam.

    Przebadała mnie gruntownie.Tył,przód.I cóż..okazało się,że prawdopodobnie lewostronne zapalenie płuc z podrażnieniem opłucnej.Czy jakoś tak.Stąd ten ból niby korzonkowy.Na cito RTG płuc,jeszcze dziś i z wynikiem do niej.No i antybiotyk,syrop,jeszce tam jakiś lek,dalej loratadyna...

    Na rtg oczywiście zaraz pojechałam,ale w pierwszej kolejności pobralam kasę ,bo przecież nawet by nie było na leki i pobiegłam do apteki.Do szpitala zawiózł mnie tata,bo tam jest kawałek.RTG zrobili,w poniedziałek wynik.Jak odbiorę,z wynikiem do pani doktor.Jutro więc muszę zadzwonić do przychodni i zapisać się na wizytę.

     

    W sumie jestem przerażona.Z wywiadu przeprowdzonego z mamą wiem,że nigdy nie chorowalam na tego typu choroby.Więc na pocieszenie -jeśli to faktycznie to,to moje pierwsze zapalenie płuc.

     

    Teraz pytanie:jak złapałam to paskudztwo.Czyżbym ze swojej winy ,bo nie doleczyłam tamtego?Czy może zbyt suche powietrze w domu?SIeń u nas często otwarta,bo teściu nie domyka,mąż zresztą czasem też,a  tamtędy  przechodzi się do łazienki ....Nie wiem.

    Ale wiem jedno-jestem uziemiona.Zakaz wychodzenia z domu.

  • Utworzono: 2010-11-24

    Kacperunio,Koko: Wizyta u ortopedy

    Dziś byłem u pana doktora.Ortopeda to jest.To taki pan doktor co bada stawy biodrowe.Byliśmy na rutynowej kontroli,bo w sierpniu zacząłem sam chodzić,więc pan doktor musiał sprawdzić,czy wszystko w porządku.Ale powiedział,że jestem zdrowy i mogłem wracać do domciu.A pojechaliśmy do lekarza samochodem.Mieliśmy jechać autobusem z Łukaszem,ale od niedzieli mamusię bolą korzonki (straszna sprawa,w niedzielę i w poniedziałek wyła z bólu,dosłownie,aż mnie obudziła z drzemki,na szczęście w domu był tatuś,to jej pomógł i razem z Ewą i Łukaszem zajmowali się mną ,bo mamusia cały dzień prawie przeleżała,łykając jakieś proszki przeciwbólowe,a poetm przeciwgorączkowe,bo miała wysoką gorączkę na wieczór,ponad 39 stopni).Mamusia bała się więc ,ze czekając na autobus przewieje ją jeszcze gorzej,więc poprosiła o pomoc dziadka.Pojechał z nami Łukasz,to pomógł przy mnie.Zawsze było lżej.
    Jak to dobrze mieć starsze rodzeństwo!
    aha, przy rejestracji,i pod gabinetem i u pana doktora byłem bardzo grzeczny! Siedziałem grzecznie na jej kolankach.Tak mamusia powiedziała.
  • Utworzono: 2010-11-22

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Kacperunio,Koko: Mam prawą górną czwórkę

  • Utworzono: 2010-11-18

    Ach te banki...

    Dziś będzie o banku.O banku,w którym mamy pożyczkę od kwietnia 2008r.Pożyczka była nam potrzebna na zakup drogiego sprzętu,zwanego ciągnikiem.Może dla niektórych wyda się to głupie,że skoro nie obrabiamy pola,i nie mamy żadnych z tego korzyści to po co nam ciągnik.Otóż potrzebny był i już.Mieliśmy dość chodzenia po ludziach by przywieźli nam drzewo z lasu czy po co innego.Każdy robił łaskę,albo coś tam,postanowiliśmy więc kupić dla siebie,tak by nie chodzić i nie dziadować.A że ja wtedy pracowałam,mąż rencista mogliśmy sobie pozwolić.Tzn może nie to ,że mogliśmy.ALe natrafiła się okazja kupna za dość fajną cenę,dodatkowo ktoś nam dopomógł wybrać i jak do tej pory mąż jest zadowolony,no,ja też.'


    Ale nie o tym.Miało być o banku.No właśnie.Wzięliśmy więc wtedy dwa kredyty:jeden ja,drugi mąż.Jego był wyższy.Spłacił tesztę kredytu ,który mu został z tych pieniędzy (bo właśnie jeden spłacaliśmy),bo tak się umówiliśmy z panią z banku.I wszystko ok.

    Pieniążki odebraliśmy ,jakoś chyba jedne od razu,po drugie mąż przyjechał na drugi dzień.Raty ustalone,łącznie było po ok.300 zł miesięcznie .Oba kredyty.No i spłacamy.

    No w międzyczasie urodziło się nam trzecie dziecko i wiadomo-coraz ciężej z miesiąca na miesiąc,ale kredyt spłacać trzeba.Co do tego nie ma wątpliwości.My się nie wymigujemy.Ale w maju,gdy tylko wpłynęły pieniązki ze skarbowego-skontaktowałam się z bankiem ,ze chcę spłacić do końca kredyt mój,a w sumie to miało być ok.1000 zł.Podali więc mi konkretną kwotę na konkretny dzień,i tak zrobiliśmy.Moja była spłacona.Została nam jedna rata w wysokości 205,02zł.No to spłacamy dalej.Ale że ciężko,to spłacamy z kilkudniowym opóźnieniem.Około tygodniowym.Zazwyczaj około 22 k.m.Termin spłaty mamy na 15go.Więc jest około 7 do 10 dni opóźnienia.Nie wynika to jednak z naszej niechęci,tylko niemożnosci.Po prostu wpływają nam tak pieniądze na konto.To znaczy moje zasiłki rodzinne i wychowawcze (około 19) i renta męża (około 22) plus minus 2-3 dni,w zależności jak się ułoży weekend i dni wypłaty.WIadomo.Odczekujemy wtedy dobę,by "spłacić" debet na koncie,z którego non stop korzystamy.Co miesiąc jedziemy na debecie.I to takim do konca.Około tysiąca.Tak więc jak debet się "spłaci" dokonuję spłaty raty pożyczki,światła,telefonu,PZu ,wody itd itp>Czyli wszystkich opłat.To co zostaje to na bieżące wydatki.No cóż,tak trzeba.W każdym razie znów odbiegam od tematu.


    Skończyliśmy na tym,że pożyczkę spłacamy o miesiąc regularnie ,tyle,że z kilku dniowym opóźnieniem.W międzyczasie przychodzą do męża oferty z naszego banku typu "proponujemy kolejną pożyczkę,nawet do 10 000 zł!". ooo,nie.Takie oferty od razu wyrzucam.Po co nam kolejna,skoro mamy problem ze spłatą tej? nie,banku-dziękujemy.


    Ale są w banku takie miłe/niemiłe panie, które potrafią czasem zadzwonić i zdołować człowieka.Niby nic takiego a jednak.

    W poniedziałek minął bowiem termin spłaty kolejnej raty pożyczki.Na drugi dzień ,we wtorek zadzwoniła więc pewna pani z banku do mojego męża.Po sprawdzeniu tożsamości czyli podaniu daty urodzenia zaczeła z nim rozmowę.Otóż chciała mu przypomnieć,że właśnie minął termin spłaty raty czyli minął 15ty, że rata nie wpłacona.Że w ogóle spłaca nie w terminie,tylko z opóźnieniem,że odsetki i takie tam.Mąż grzecznie jej powiedział,że tak-on o tym wie,spłacamy z opóźnieniem bo tak nam wpływają pieniądze na konto,ale spłacamy regularnie,na bieżąco,bez opóźnień miesięcznych,dodał gzrecznie ,że tym zajmuje się żona (czyli ja) i że płacę przez internet.Nie wiem,czy i jak przyjęła to do wiadomości,dodała,że doszły odsetki 25 zł (ok,spłacimy!)ale jakoś poszło.Dodam,że mąż nienawidzi wręcz tego tupu rozmów.Ale na koniec najlepsze: bo pani z banku zaproponowała mężowi ...pożyczkę!!!

    I teraz nasuwa mi się masa pytań.

    Ja się pytam:po co nam kolejna pożyczka? na spłatę tamtej?skoro sam mówi,że nie spłacamy tej w terminie ,to po co proponuje kolejną? Dodam,że wspomniała,że skoro nie płacimy w terminie to w przyszłości może mieć problem z dostaniem kolejnego kredytu.To po co proponuje kolejny????


    Masa pytań.Najważniejsze dla mnie chyba pozostanie bez odpowiedzi. PO CO ONA DZWONIŁA? czy po to by przypomnieć,że nie została spłacona rata na czas -1 dzień po terminie? czy po to by zapropoponować kolejną pożyczkę?kurczę,szkoda ,że mąz sie jej tego nie zapytał...

    hmmmm....

    Nie wiem,czy ci ludzie w bankach to mają jakieś "ja".Przecież to też ludzie i też mają swoje rodziny.Czy ciężko tak jest zrozumieć,że bywa tak,że nie zawsze jest na spłatę kredytu na czas? ja wiem ,że oni mają swoje racje,ale od nieterminowych spłat są odsetki i jestem gotowa je spłacić.Trudno.ALe ja nie będę chodzić i pożyczać po ludziach pieniędzy tylko o to by,spłacić na czas pożyczkę,skoro mi brakuje na podstawowe rzeczy dla dzieci,tj mleko,pieluchy dla najmłodszego czy choćby dla starszych do szkoły.Co i róż słyszę "mamo daj" bo albo jakiś wyjazd,albo zdjęcia,albo co inne jeszcze.Ile razy ja muszę odmówić,bo...brakuje bo trzeba spłacić pożyczkę! I tego się człowiek trzyma.Opłaty w pierwszej kolejności.A w banku -potrafią zazdzwonić i narobić "hałasu" o nic.Uważam ,ze to bez sensu.


    Ciekawa jestem,czy jest na ebobasie może jakaś pani (lub pan) pracujący w banku przy udzielaniu pożyczek i jest w stanie mi odpowiedzieć na moje wątpliwości.Bo nie ukrywam,że ten telefon zbulwersował mnie.Bo nie dziwiłabym się,gdybyśmy zalegali ze spłatą 3 miesiące czyli 3 raty.Ale jedną ratę ? i to 1 dzień?a za chwilę proponując kolejny kredyt? coś tu nie tak,chyba,co????

    Dodam na koniec ,że na codzień pracuję w firmie,gdzie zajmujemy się spłatami zobowiązań.Jesteśmy jakby "pośrednikiem".Wiem czym grozi niespłacanie kredytu.Znam ból odsetek.I naprawdę-nam nie potrzeba przypominać!

    A może czyta mnie właśnie ta pani z banku?

  • Utworzono: 2010-11-16

    Przydatny blog...

    Wczoraj przekonałam się,jak potrzebny jest blog bo mi pomógł.Pomógł w odtworzeniu wydarzeń,których za chiny nie mogłam sobie przypomnieć,a było to potrzebne ...do szkoły.

     

    W tamtym tygodniu córcia przyszła do domu z informacją,że ma nieusprawiedliwiony jakiś dzień w szkole.Na drugi dzień przyniosła informację ,że to 29 październik.A ja-nie mogłam sobie skojarzyć,czy rzeczywiście jej nie było tego dnia.Ale za każdym razem wychodziło,że była.No i wpadłam na pomysł by przejrzeć bloga,gdzie przecież zapisuję często jakieś konkretne wydarzenia z oznaczeniem dat.I rzeczywiście.We wpisie z 29 października czyli piątek jest wyraźnie napisane " Wczoraj córcia nie pojechała do szkoły.Przed południem zaproponowała,że weźmie małego na spacer.(...)". Kurczę,rzeczywiście nie była,ale nie w piątek,a w czwartek.Teraz sobie przypominam,bo tak było.Kojarzę sobie to ,że wzięła na spacer Kacpra,a ja w tym czasie sprzątałam. I jak to dobrze,że ja to odnotowałam ! Bo już byłam gotowa kłócić się z wychowawczynią,że na pewno wtedy nie opuszczała zajęć.

     

    Jednak blog się przydaje. I to bardzo....

    Teraz wiem,że jednak musze napisać to usprawiedliwienie. Tylko co konkretnie??? Macie pomysły?

    hmmm...

     

  • Utworzono: 2010-11-15

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Kacperunio,Koko: Wołam AM

    czyli jeść! od około tygodnia,jakoś na swoje pierwsze urodzinki zacząłem wołać!


Mama trójki dzieci-dwójki w wieku szkolnym,trzecie najmłodsze rozpieszczane przez wszystkich; Obecnie pracuję zawodowo po urlopie wychowawczym.
Maj 2024
PN WT ŚR CZ PT SO ND
    01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31    

Co sądzisz o tym, by każda kobieta mogła zażądać porodu w drodze cesarskiego cięcia?



Zobacz wyniki ankiety, skomentuj