rss wpisy: 106 komentarze: 222

Mamy oko

Jestem mamą. I mam oko na różne sprawy - te związane z dziećmi, z rodziną, z tzw. polityką prorodzinną. Będę o nich pisać tak, jak je widzę. Ten blog to takie "mamy oko" ;)
  • Utworzono: 2010-03-17

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Nie całkiem bobasowo, bo o dopingu i rywalizacji

    Choć sama sportów nie uprawiam, od dzieciństwa lubię kibicować sportowcom (nie tylko naszym reprezentantom). Turnieje skoków narciarskich, olimpiady letnie i zimowe, Mistrzostwa Europy i Świata w piłce nożnej - każda z tych imprez przykuwała mnie przed telewizorem albo radiem na długie dni i tygodnie.

    Od pewnego czasu już nie jestem tak wiernym kibicem. Zmęczyły mnie skandale dopingowe, po których zostawało rozczarowanie i niesmak. Nawet, jeśli racjonalnie tłumaczyłam sobie, że czysta rywalizacja przeszła już do historii, że sport stał się częścią showbiznesu, a tam - wiadomo - obowiązują zupełnie inne reguły. Może właśnie dlatego telewizor na widowiska sportowe włączałam ostatnio tylko wtedy, gdy skakał Adam Małysz.

    Podczas igrzysk w Vancouver nie mogłam sobie jednak odmówić kibicowania również Justynie Kowalczyk. I tak stałam się świadkiem umiarkowanego sukcesu - a teraz głębokiego upadku - innej naszej biegaczki, Kornelii Marek.

    Nie poczułam jednak ani wstydu, ani złości, ani rozczarowania. Zaczęłam się natomiast zastanawiać, co zrobić, by moje dziecko nigdy nie poczuło przymusu bycia najlepszym za wszelką cenę. Jak nauczyć dobrej rywalizacji, dawania z siebie maksymalnego wysiłku, bez oglądania się na wyniki innych. Czy w dzisiejszych czasach, tak bardzo nastawionych na sukces, da się wychować człowieka, który nie będzie unikał walki i rywalizacji, ale będzie wolał uczciwie przegrać, niż posługiwać się "dopingiem" - niedozwolonymi metodami walki? Nie będzie łatwo, ale kto powiedział, że ma być...

  • Utworzono: 2010-03-11

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Jak przekonać ciężarne palaczki do zerwania z nałogiem?

    Czy kobietom w ciąży, które "nie potrafią rzucić palenia" lekarze będą zapisywać bezpłatne (lub przynajmniej tylko częściowo odpłatne) preparaty nikotynozastępcze? Taką propozycję przedstawił właśnie Główny Inspektor Sanitarny - informuje "Dziennik Gazeta Prawna" .

     

    GIS na podstawie ankiety, przeprowadzonej wśród kilku tysięcy młodych mam uznał, że problem palenia papierosów przez ciężarne jest bardzo poważny. Dym papierosowy może doprowadzić do nieodwracalnych zmian chorobowych u dziecka, uszkodzić jego system nerwowy, niedotlenienie może skutkować uszkodzeniem mózgu, płuc. Dzieci palaczek rodzą się mniejsze, często nawet kilka tygodni przed terminem. Nawet dziecko "na oko" zdrowe może mieć problemy rozwojowe, albo np. uciążliwe alergie. To wszystko wiadomo nie od dziś. Dlaczego więc kobiety w ciąży palą?

     

    Eksperci (zarówno ginekolodzy jak i pediatrzy) mówią, że palaczki najczęściej tłumaczą, iż nie wiedziały o szkodliwości palenia w ciąży. - Kobiety po prostu nie rozumieją, co to znaczy, że palenie jest szkodliwe. Dopiero kiedy widzą, że ich dziecko ma drgawki czy kłopoty z oddychaniem, bo one paliły w ciąży, pytają, czemu nikt nie powiedział - mówi w "Dzienniku Gazecie Prawnej" prof. Anna Dobrzańska z Centrum Zdrowia Dziecka. M.in. dlatego lekarze uważają, że więcej korzyści niż refundowanie środków ułatwiających rzucanie palenia przyniosą kampanie edukacyjne skierowane do kobiet oraz rozmowy lekarzy z ciężarnymi. Niebagatelne znaczenie mają też koszty - środki nikotynozastępcze są drogie. Poza tym - w większości przypadków ciąża jest przeciwskazaniem do ich stosowania.

     

    Rozmowy i uświadamianie na pewno są ważne. Co prawda nie zawsze wiedza przekłada się na czyny, ale świata na siłę się nie uzdrowi. Co nie znaczy, że nie warto próbować.

  • Utworzono: 2010-03-05

    Precz z psimi kupami!

    Warszawa, stolica dużego środkowoeuropejskiego kraju. Długo oczekiwana odwilż odsłoniła problem nieustannie palący, nierozwiązany choć (jak pokazują doświadczenia innych państw, a nawet innych polskich miast) rozwiązywalny: PSIE KUPY.

     

    Jestem miłośniczką psów. Nienawidzę psich odchodów na chodnikach (dwa razy w ciągu ostatniego roku zaliczyłam bolesny upadek, wpadając w poślizg), i na trawnikach - zwłaszcza w miejscach teoretycznie przeznaczonych nie dla psów, ale dla ludzi, zwłaszcza zaś dzieci. Nie zliczę, ile razy mój roczny synek, ucząc się chodzić, "przysiadł" w psiej kupie. Ile razy w nie wdeptywał. Dlaczego - zastanawiałam się - dzieci mają mniejsze prawa niż czworonogi?

     

    Nie jestem przeciwniczką wyprowadzania psów na tereny rekreacyjne. Ale psim kupom w parkach i na placach zabaw (nie wszystkie są przecież zamykane) mówię stanowcze: NIE. Podobają mi się wszystkie inicjatywy, zmierzające do oczyszczenia miast z psich odchodów . Samorządy lokalne powinny wziąć sobie to za punkt honoru - przecież chodzi nie tylko o estetykę, ale i o zdrowie mieszkańców, zwłaszcza tych najmłodszych.

     

    Kosze na psie odchody, które widziałam dziesięć lat temu nie tylko w paryskich, ale i w wileńskich czy kowieńskich parkach, powinny się pojawić we wszystkich polskich miastach. Właściciele psów powinni wiedzieć, że jeśli nie będą sprzątać po swoich pupilach, grozić im będą nie tylko nieprzyjazne spojrzenia sąsiadów, ale i dotkliwe kary finansowe - mandat w wysokości 500 pln, taki jak wprowadziła np. Zielona Góra, to dla notorycznie uchylających się od sprzątania akuratna kara.

  • Utworzono: 2010-03-04

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Lekarz: guzik mnie obchodzi, że go boli

    Historia banalna (lekarz na nocnym dyżurze nie chce przyjąć chorego), a jednak porażająca. Pacjentem, któremu doktor odmawia pomocy, jest kilkuletnie dziecko. "Guzik mnie obchodzi, że płacze z bólu" - słyszą rodzice w krakowskim szpitalu wojskowym od młodego laryngologa. "Z grzeczności nic nie muszę" - doktor nie kryje, kto jest panem sytuacji.

     

    Za każdym razem cierpnę, gdy czytam o takim zachowaniu lekarza - zwłaszcza w stosunku do małego dziecka (choć nie tylko, cierpiący dorosły ma niemniejsze prawo oczekiwać dobrego traktowania). Pojawiają się pytania o zawodową etykę, kulturę osobistą, zwykłą ludzką przyzwoitość. Pojawiają się pytania o odpowiedzialność, konsekwencje służbowe.

     

    Jednak z opisywanej przez "Gazetę Wyborczą" historii warto wyciągnąć i inne wnioski - dobrze, że robią to też autorki artykułu. Rodzice małego dziecka (większego zresztą też) powinni mieć opracowane "szlaki pomocy", procedury kontaktu z lekarzem, przychodnią, szpitalem - na każdą porę dnia i nocy. Rodzic nie może sobie pozwolić na zagubienie w nieprzyjaznym, trzeba przyznać, systemie opieki medycznej. Telefony "medyczne" na lodówce czy w telefonie komórkowym to standard. Wiedza, która placówka udzieli pomocy dziecku w nocy, w weekendy, w święta - również. Tylko taki rodzic uchroni dziecko przed niepotrzebnym bólem, siebie - przed zbędnym stresem. Ten związany z chorobą i cierpieniem dziecka jest i tak wystarczająco silny.

     

  • Utworzono: 2010-03-03

    Ręce precz od moich dzieci?

    Czy sprzeciw biskupów i środowisk katolickich wywróci ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, nad którą pracuje Sejm? Nie jest to wykluczone, zdecydowany sprzeciw wobec części przepisów zgłosili właśnie biskupi. Powód: nowe regulacje, zdaniem Kościoła , ograniczają autonomię rodziny, pozbawiają rodziców prawa wychowywania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami.

     

    O co konkretnie chodzi? Jeśli przepisy wejdą w życie, pracownik socjalny mógłby zabrać dziecko z rodzinnego domu jeśli uznałby, że jego zdrowie i życie jest zagrożone. Decyzja o losie dziecka zapadałaby w sądzie rodzinnym w ciągu 24 godzin. Ustawa zabraniałaby stosowania kar cielesnych i przemocy psychicznej.

     

    Prawicowi komentatorzy grzmią: rodzice mają prawo do stosowania kar cielesnych, choć - dodają - nie oznacza to zgody na maltretowanie dziecka. Mają prawo też żądać od potomków posłuszeństwa, oraz wyznawania swojego systemu wartości. Czy w tym celu mogą dziecku zabronić np. spotykania się z nielubianymi przez siebie kolegami? Lektura "Naszego Dziennika" czy niektórych blogów publikowanych przez "Rzeczpospolitą" nie pozostawia cienia wątpliwości: rodzice mają prawo do wszystkiego.

     

    Sprzeciw Kościoła wobec ustawy "antyklapsowej" mnie nie szokuje, choć zasmuca. Z jednej strony mamy w Polsce problem skrajnej bierności społeczeństwa (sąsiadów, najbliższej rodziny) wobec przemocy domowej w jej najskrajniejszych formach - katowania dzieci, czasem bardzo maleńkich. Katowania na śmierć. Służby socjalne, policja, bez informacji o możliwych tragicznych konsekwencjach nadużywania władzy rodzicielskiej dowiadują się czasem zbyt późno. Proponowana przez rząd ustawa ma usprawnić mechanizm izolowania dzieci od sprawców przemocy. Czy naprawdę ktoś wierzy, że zostanie ona użyta przeciw normalnej rodzinie? Mam nadzieję, że w Sejmie i Senacie uda się wypracować taką wersję ustawy, która będzie mogła być zaakceptowana przynajmniej przez większość sił politycznych i środowisk opiniotwórczych. Tu nie powinno być sporów ideologicznych.

     

    Nie wystarczy żal i rozpacz po śmierci dziecka, zabitego "w czterech ścianach": przez ojca, ojczyma, konkubenta matki, rzadziej przy jej udziale, często - przy jej bierności. Marsze sprzeciwu są tak naprawdę wyrazem bezsilności wobec zła. Jeśli można coś zrobić, by dzieci chronić przed złem zadawanym z rąk osób "bliskich", trzeba to zrobić.

  • Utworzono: 2010-03-01

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    WOŚP z nowym rekordem

    Choć Jerzy Owsiak przy okazji każdego styczniowego Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy powtarza, że nie chodzi o rekordy, nie da się ukryć, że Polacy czekają na wiadomość o tym, że rekord padł - i udało się uzbierać jeszcze więcej pieniędzy, niż przed rokiem.

     

    I tym razem się nie zawiedli: Fundacja WOŚP sporządziła sprawozdanie ze zbiórki i przekazała je do MSWiA. Dzięki tegorocznej kweście udało się zebrać 43 miliony złotych, niemal trzy miliony więcej niż rok wcześniej. Pieniądze zebrane w tym roku zostaną przeznaczone na leczenie dzieci z chorobami onkologicznymi.

     

    Super, że udało się zebrać dużo pieniędzy, i że dzięki temu specjalistyczne kliniki onkologiczne będą mieć lepszy, bardziej nowoczesny sprzęt do walki z nowotworami u dzieci. To oznacza większe szanse dla dotkniętych chorobą.

     

    Owsiakowi trzeba pogratulować, nie tyle rekordu - co umiejętności mobilizacji pozytywnej energii w milionach ludzi. Dziękujemy, że gra!

  • Utworzono: 2010-02-24

    Elastyczne przedszkole, czy jednak poczekalnia?

    W Białymstoku powstaje pierwsze w Podlaskiem "elastyczne przedszkole". Elastyczne, bo otwarte od 7.30 do 19.30, również w weekendy. Placówka, na którą pieniądze wyłożyła Unia Europejska, będzie przeznaczona dla pociech pracowników oraz studentów białostockich uczelni. Wszystko po to, by nie blokować możliwości pracy oraz samodoskonalenia tychże. Dzieci w przedszkolu również mają mieć - jak donoszą media - szeroką gamę zajęć dodatkowych. Przez dwanaście godzin nie można wszak się nudzić!

     

    Dwanaście? Jednak nie! Żeby placówka nie zmieniła się w "przechowalnię" od poniedziałku do piątku kilkulatka będzie można w niej zostawić na 10 godzin. W weekendy - na osiem. To ogromna różnica w stosunku do przedszkoli całododobowych, działających m.in w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu, w których dziecko można zostawić nawet na kilka dni. Oczywiście - za słoną opłatą.

     

    Jestem jak najbardziej za rozwiązaniami, które umożliwią (ułatwią) łączenie rodzicielstwa (macierzyństwa zwłaszcza) z pracą zawodową, karierą, dbaniem o własny rozwój. Jednak rozwiązania te nie powinny, nie mogą stać w jawnej sprzeczności z potrzebami dziecka . Dziecko potrzebuje domu i obecności rodziców. Miejsce kilkulatka nie jest w całodobowym przedszkolu! 10 godzin dla małego dziecka to cała wieczność.

  • Utworzono: 2010-02-22

    Sąd wie lepiej, co dobre dla dziecka...

    Kolejna wstrząsająca historia o dziecku zabranym z rodzinnego domu do Domu Dziecka. Kolejny przykład "pomieszania z poplątanym" w myśleniu pracowników Ośrodków Pomocy Społecznej i sądów rodzinnych. Czasem się zastanawiam, kiedy wreszcie ktoś powie zdecydowane: DOSYĆ.

     

    Z jednej strony, od lat słyszy się kolejne deklaracje, że domy dziecka powinny zniknąć, że dziećmi niechcianymi lub wychowującymi się w patologicznych rodzinach powinny się zajmować rodziny adopcyjne i zastępcze. Że domy dziecka są dziedzictwem PRL, że we współczesnym społeczeństwem są niczym innym jak znakiem hańby. Z drugiej, dochodzi do sytuacji takich, jaką opisuje Gazeta Wyborcza - dzieci, na wniosek pracowników socjalnych są zabierane od rodziców do domów dziecka z powodu "złych warunków materialnych". Być może warunki, w jakich żyje 11-letni Sebastian można uznać za patologiczne (brud, bałagan, nieradząca sobie z obowiązkami mama, ciężko chory tata), ale nikt - nawet panie kuratorki - nie mają podstaw, by za patologiczną uznać jego rodzinę. To ogromna różnica!

     

    Mam nadzieję, że sąd wycofa się z tej decyzji. Dla dobra Sebastiana i jego rodziny. A pracownicy pomocy społecznej zaczną pomagać, a nie wyłącznie kontrolować i nadzorować.

     

    ***

    Są kolejne wieści w tej sprawie - mieszkańcy wsi z sołtysem na czele skrzyknęli się i organizują pomoc dla rodziny Sebastiana. Sprawa stanęła na sesji rady gminy - i radni zobowiązali pracowników ośrodka pomocy społecznej, by bardziej zaangażowali się w poprawienie warunków w rodzinnym domu chłopca. Po stronie rodziny opowiedział się Rzecznik Praw Obywatelskich.

    Bo wbrew temu, co w komentarzu do wpisu napisała nieznajoma są inne sposoby rozwiązania problemu złych materialnych warunków bytowania Sebastiana i jego rodziny. Za kilka dni, gdy deklaracje o pomocy przełożą się na czyny, może się okazać, że wystarczyła odrobina zaangażowania ze strony lokalnej społeczności, i dramat chłopca i jego rodziców był zupełnie niepotrzebny. Oby!

  • Utworzono: 2010-02-11

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Co z tymi zakażeniami?

    Przeczytałam wczoraj o zamknięciu jednej z porodówek w Szczecinie . Powód - bakterie na oddziale patologii noworodka. Nie powinnam się może tym specjalnie przejmować, bo Szczecin przecież daleko, w dodatku ja się na żadną porodówkę nie wybieram, ale jakoś tak się stało, że odkąd mam dziecko, tematy związane z porodami, warunkami opieki nad noworodkami i niemowlakami (a także nad młodszymi i starszymi dziećmi) są mi bliskie. Po prostu - same wpadają w oko.

     

    Zakażenia bakteryjne w szpitalach nie są niestety rzadkością. Częściowo zapewne winę ponosi szpitalny personel, dlatego zawsze prowadzone są drobiazgowe dochodzenia, które kończą się ustaleniem, skąd bakteria przywędrowała, kto był nosicielem i jak to się stało, że zawiodły antybakteryjne procedury. Czasem jednak wina wcale nie leży po stronie personelu.

     

    Przypomniała mi się historia, w którą bym nie uwierzyła, gdybym nie była naocznym świadkiem. Moja "współlokatorka" w dwuosobowej sali poporodowej (Warszawa), z uporem maniaka wyrzucała pampersy swojej córeczki do kosza oznaczonego "bielizna noworodków". Napomykałam, że pampersy wrzucamy do kosza na odpady, ale widocznie nie słyszała. Do czasu, gdy pani salowa, sprzątając "wydarła twarz": - Nie wrzucać tu kup! Potem się dziwią, że bakterie atakują noworodki, a z tych koszy rzeczy idą do pralni!! Współlokatorka poczerwieniała, ja zresztą też - bo przecież pieluchy nie były podpisane, zresztą głupio mówić, jak w podstawówce: - Proszę pani, to nie ja, to ona!

     

    Przykładów niehigienicznych zachowań, zwłaszcza ze strony odwiedzających, mogłabym podać więcej. Dlatego uważam, że zdrowa mama ze zdrowym dzieckiem powinna jak najszybciej opuszczać szpital. Tam naprawdę nie jest zdrowo!

  • Utworzono: 2010-02-11

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Becikowe jak kiepska telenowela

    Właśnie przeczytałam na portalu, jaką odpowiedź w sprawie becikowego wysmażyło dla eBobasa Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej - streszczając, zdaniem urzędników przepisy ograniczające dostęp do zapomogi z tytułu urodzenia dziecka są OK, a ci którzy uważają inaczej powinni się wstydzić, bo nie chcą dopingować ciężarnych do starannej opieki nad poczętym życiem.

     

    Najlepsza w tym wszystkim jest oczywiście zbieżność dat. Pani urzędniczka podpisuje kwit na kilkanaście godzin przed decyzją premiera o wycofaniu się rządu z restrykcyjnych regulacji. W dodatku - kilka dni po publicznych wypowiedziach swojej szefowej, w których pani minister sygnalizowała zmiany w becikowym.

     

    Nie jestem zaskoczona, bo urzędnicy na różnych szczeblach nie raz i nie dwa udowadniali mi, że czarne jest białe a białe jest nie wiadomo jakiego koloru. Zawsze zastanawiam się jednak, czy aby na pewno chcę, żeby robili to za moje pieniądze, za moje podatki? Jak chcę się pośmiać, wolę oglądnąć program rozrywkowy, albo serialowych "Kiepskich". Kiepskie pisma urzędnicze jakoś mnie nie śmieszą... 


Kwiecień 2024
PN WT ŚR CZ PT SO ND
01 02 03 04 05 06 07
08 09 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30          

Co sądzisz o tym, by każda kobieta mogła zażądać porodu w drodze cesarskiego cięcia?



Zobacz wyniki ankiety, skomentuj