-
Utworzono: 2010-07-23
Przed upalną sobotą
Lato w pełni. Co prawda podobno upalna ma być jeszcze tylko sobota, niedziela - gorąca i burzowa, a od poniedziałku do środy czeka nas spore ochłodzenie (do 22 stopni w centrum Polski), jednak w drugiej połowie tygodnia spodziewana jest kolejna fala słonecznej, bardzo gorącej pogody.
Nie mam zamiaru narzekać, choć upały (przyznaję) trochę męczą. Chciałabym tylko napomknąć o oczywistych oczywistościach, czyli koniecznej ochronie małych dzieci przed palącym słońcem. Tych najmłodszych - noworodki, małe niemowlęta - w ogóle lepiej nie wyprowadzać na spacery w takie upały. Powie to każdy pediatra - nienasłoneczniony pokój, przewiewne ciuszki lub wręcz sam pampers, pierś podawana na życzenie (lub woda - jeśli dziecko karmione jest mieszankami) - to wszystko, czego przy ponad 30-stopniowych upałach może życzyć sobie maluszek. Jeśli ktoś ma warunki, cienisty ogród lub park ze starymi lipami czy kasztanami, dającymi solidny cień - oczywiście może się wybrać na spacer rano, lub późnym popołudniem.
Bo kolejna zasada jest taka, że małe dzieci - dotyczy to również kilkulatków - nie powinny przebywać na słońcu gdy jest ono w zenicie. Między 11 a 14, nawet 15 - bezpieczniej jest się z dzieckiem schować do domu.
O tym, jak wielu rodziców/dziadków/opiekunów wyprowadza swoje dzieci wprost na patelnię, smaży je w wózkach, na placach zabaw, na plażach można się przekonać codziennie, a szczególnie w weekendy. Maleńkie dziecko czerwone jak buraczek, niemowlak w chuście (wyobrażacie sobie, jak musi "pływać"??), kilkuletnie brzdące na zjeżdżalniach w pełnym słońcu, oczywiście bez czapek (bo się włosy pocą), obowiązkowo popijające kolorowe, sztuczne soczki, a nie wodę (bo nie lubią).
Niby nie moja sprawa, schodzę z placu zabaw z dzieckiem po 11, a inni niech robią co chcą. Ale dzieci mi szkoda. Zwłaszcza tych najmniejszych, które nie mają szans powiedzieć: - Mama, gorąco mi. I pewnie nawet nie mają sił płakać. Ja bym nie miała. Uffff, jaki upał!
-
Utworzono: 2010-07-22
Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj
Zło czai się w piasku...
Co roku to samo - gdzieś w Polsce, w całym sezonie pewnie w kilku, albo kilkunastu miejscach w kraju, dochodzi do skandalu - dzieci po zabawie w osiedlowej piaskownicy trafiają do szpitali z objawami poważnego zatrucia organizmu. Bakterie, grzyby - wszystko to, czego zdecydowanie nie powinno być w miejscu, w którym bawią się maluchy.
Właśnie taka informacja nadeszła z Wrocławia - sześcioro dzieci znalazło się w szpitalu. Diagnoza - zatrucie bakteryjne. Rodzice oskarżają o zaniedbania administrację, urzędnicy się bronią, bo ich zdaniem wszystkie normy zostały dotrzymane, piasek był wymieniany, piaskownica dezynfekowana - zaś współodpowiedzialność za zły stan sanitarny spoczywa na mieszkańcach.
I ja się z tym zgadzam. Kilka tygodni temu wyrzuciłam - dosłownie - z osiedlowego placyku dwie panie w średnim wieku, które rozsiadły się na ławce a piesek jednej z nich biegał swobodnie między huśtawkami, zjeżdżalnią i piaskownicą. - Nigdzie nie jest napisane, że nie wolno! - stwierdziła właścicielka psa. Faktycznie - znak zakazu wprowadzania psów został starannie zdrapany z tablicy informacyjnej. Dopiero groźba wezwania straży miejskiej, podparta nieśmiałym wsparciem ze strony innej mamy przepłoszyła właścicielkę psa i jej koleżankę. Dodam, że na placyku bawiło się kilkoro dzieci, każde pod opieką mamy, taty lub dziadka.
Zmobilizowałam dwie mamy, i zawiadomiłyśmy administrację osiedla o uszkodzonej bramce - teraz pozostaje mieć nadzieję, że rodzice, opuszczający placyk zabaw będą ją zamykać za swoimi pociechami - z tym też różnie bywa.
Urzędnicy urzędnikami, zaniedbania trzeba tępić. Ale sporo zależy od nas samych, warto o tym pamiętać.
-
Utworzono: 2010-07-21
Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj
Cesarka już nie w modzie?
Mija moda na porody przez cesarskie cięcia - donosi Rynek Zdrowia . Nie ma co prawda na to twardych dowodów, ale ginekolodzy, z którymi rozmawiał dziennikarz portalu, twierdzą że Polki coraz rzadziej dopytują się o możliwość porodu operacyjnego, świadomie decydując się na poród naturalny. Być może już w tym roku zostanie zahamowany (lub wręcz odwócony) trend wzrostu liczby cesarek - w 2008 przez cesarskie cięcie przyszło na świat 30 procent dzieci. Mniej więcej tyle samo cięć cesarskich wykonuje się rocznie w większości krajów Unii Europejskiej i w USA.
Moda na cesarki w publicznej służbie zdrowia rozkwitła, gdy kasy chorych - a potem Narodowy Fundusz Zdrowia - płaciły znacznie więcej za poród operacyjny, niż za naturalny. Różnica w cenie była tak znacząca, że szpitalom zwyczajnie opłacało się wykonywać cesarki , bez względu na brak wyraźnych wskazań medycznych do takiego porodu. Potem różnica zaczęła stopniowo maleć. Dwa lata temu NFZ podjął decyzję, że za poród będzie obowiązywać jedna stawka. Ginekolodzy dobrze wiedzą, że to oznacza koniec mody na cesarki - bo koszty operacyjnego porodu są sporo wyższe, niż tego siłami natury (zwłaszcza, jeśli przy porodzie naturalnym kobieta sama płaci za znieczulenie, co w polskich szpitalach ciągle jest normą).
Nie popieram idei "cesarka na życzenie". Jednak nie odtrąbiałabym zwycięstwa zwolenników porodów naturalnych nad orędownikami cesarek. A już na pewno - nie nad kobietami, dla których cesarka nie jest fanaberią, ale opcją, którą i one i prowadzący lekarze powinni brać pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o sposobie rozwiązania ciąży. Niestety, na kilkanaście kobiet, które opowiadały mi o swoich "cesarskich" doświadczeniach, tylko dwie miały cesarki wcześniej "załatwione" u prowadzących ginekologów. Zdecydowana większość była narażona na kilkunastogodzinne porody, które kończyły się cesarskim cięciem, gdy zagrożone było życie dziecka. U każdej z nich można było spodziewać się takiego scenariusza. Czasami liczenie kosztów przesłania resztę. I moda nie ma tu nic do rzeczy.
-
Utworzono: 2010-07-05
Becikowe nie dla bogatych?
Rząd chce oszczędzić pieniądze na wypłacie becikowego - pisze dziś "Rzeczpospolita". Podobno rozważana jest taka zmiana przepisów, dzięki której tysiąc złotych od państwa będą dostawać ci, którzy spełnią kryterium dochodowe - jeszcze nie wiadomo, jakie ono miałoby być.
Pisałam już jakiś czas temu, że nie jestem fanką becikowego, które - co warto przypomnieć - w tej formie przeforsowała Liga Polskich Rodzin przy wydatnym wsparciu Platformy Obywatelskiej. Jest rzeczą oczywistą, że pomoc państwa powinna trafiać tam, gdzie jest potrzebna, a nie tam, gdzie jest ledwo zauważalnym dodatkiem.
Będę jednak śledzić, jakie kryterium dochodowe zaproponuje Ministerstwo Finansów. Bo jeśli oszczędności miałyby być spore, to becikowe powinno przysługiwać najmniej zamożnym. Ale to z kolei byłoby bez sensu - w chwili, gdy rodzi się dziecko, nawet średniozamożna rodzina mocno odczuwa ten fakt finansowo. Dlaczego więc zabierać im takie wsparcie?
Ciekawa też jestem, co stanie się z ulgą rodzinną. Tu dopiero by rząd zaoszczędził... Ale spokojna głowa - na rok przed wyborami parlamentarnymi Platforma nie zrobi nic, by zniechęcić do siebie swój własny elektorat (młodsi, lepiej zarabiający wyborcy, w pełni korzystają przecież z możliwości odliczania ulgi rodzinnej od podatku). Więc ulga jeszcze będzie. Nie tylko w tym roku, ale i w następnym. A potem się zobaczy...
-
Utworzono: 2010-06-25
Co z tą odzieżą?
To już trzeci albo czwarty wpis na ten temat. UOKiK, po dużej kontroli ubrań , obecnych w sprzedaży stwierdził że jedna trzecia z nich jest wadliwa, zawiera szkodliwe substancje a także - wykonana jest z innych surowców niż informuje etykieta.
Nic nowego. Każda kontrola wykazuje to samo - w sklepach są "bawełniane" koszulki dla dzieci, które wprost rażą sztucznością. Bawełna się mnie, one - niekoniecznie. Przekręt widać gołym okiem. Gołym okiem nie stwierdzi się jednak obecności takich substancji jak nikiel, kadm czy ołów - które w "najlepszym" razie mają działanie silnie uczulające, w najgorszym - są rakotwórcze.
Inspekcje handlowe nakładają na nieuczciwych handlowców mandaty, ale prawda jest taka (i to powtarzać będę do znudzenia), że bezpieczeństwo nasze i naszych dzieci jest tylko w naszych rękach, oczach i - niestety - portfelach. Przy zakupach odzieży (również zabawek i sprzętów) sprawdza się stara mądrość: "mądrego nie stać na tanie zakupy".
Jeśli już chcemy oszczędzać - kupujmy na wyprzedażach (właśnie ruszają). Albo - używane rzeczy (choćby na eBobasowym bazarku ), ale sprawdzonych firm. Inną rzeczą jest, że nawet producentom markowych ciuchów czy zabawek przydarzają się wpadki. Ale jednak prawdopodobieństwo kupienia bawełnianej koszulki, która okazuje się być mieszaniną poliestru i elastanu jest dużo mniejsze.
-
Utworzono: 2010-06-24
Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj
Pożegnanie z Dobranocką?
Telewizja Polska zaprzestanie nadawania o 19 bajek dla dzieci - doniosły dziś gazety. Powód? Niska oglądalność. Dzieci ponoć nie chcą oglądać Dobranocki, bo przez cały dzień mają dostęp do znacznie zabawniejszych, bardziej trendy i cool bajek - na kanałach Mini-Mini, JimJam i innych. Oczywiście - te dzieci, których rodzice opłacają telewizję kablową lub cyfrową. Lub mają dostęp do Internetu - stamtąd można ściągnąć każdą nowość.
Nie jestem fanką obecnych Dobranocek. Z tego co się orientuję (moje dziecko o 19 ogląda bajki na TVN Style), TVP nie nadaje teraz żadnych hitów - być może rzeczywiście nie warto przedłużać farsy i bawić się w Dobranockę, której nikt nie lubi, nikt na nią nie czeka, ani nikt nie będzie za nią tęsknił.
Ale czy misja telewizji publicznej nie obejmuje najmłodszych Polaków? Nic się temu pokoleniu nie należy, oprócz "Ziarna"? Może zamiast likwidować pasmo dla dzieci, byłoby sensowniej uczynić je bardziej atrakcyjnym? Kupić bajki, które dzieci chcą oglądać (służę usługą consultingową, chętnie przekażę prezesowi TVP za czym przepadają trzy, czteroletnie maluchy), wyprodukować program który będzie bawił, nienachalnie edukując...
Ech, można sobie pomarzyć. Niech żyje prorodzinność publicznych instytucji!
-
Utworzono: 2010-06-10
Pediatrzy: 90 procent dzieci cierpi na schorzenia
Polscy pediatrzy znów biją na alarm - dziewięcioro na dziesięcioro dzieci jest obarczone wadą rozwojową, lub jest dotknięte schorzeniem. Co czwarte dziecko cierpi na chorobę przewlekłą! Wady postawy, wzroku, kiepskie (fatalne) uzębienie, zła ogólna kondycja fizyczna - to najbardziej powszechne problemy najmłodszych Polaków.
Raport pediatrów nie dziwi - od kilku lat publikowane są niemal identyczne dane - widać przy tym, że statystyki się pogarszają. Lekarze winę rozkładają między dwie (albo nawet trzy) strony: rodzice i szkoła nie dbają o zdrowie młodych ludzi. Siedzenie przed telewizorem i komputerem zamiast aktywnych zajęć po godzinach nauki, zbyt mała liczba zajęć wychowania fizycznego, obecność śmieciowego jedzenia w szkołach (automaty ze słodyczami, chipsami i gazowanymi napojami) - to główne przyczyny fatalnego stanu zdrowia najmłodszego pokolenia.
Ale nie bez znaczenia jest też fatalna - zdaniem pediatrów - opieka medyczna nad dziećmi: większość z nich nie ma bezpośredniego dostępu do specjalistów chorób dziecięcych (czyli właśnie pediatrów). Pozostają pod opieką lekarzy rodzinnych, którzy tylko w niektórych przypadkach wypisują rodzicom skierowanie do pediatry - specjalisty (tak samo, jak np. do kardiologa czy neurologa). Pediatrzy apelują o zmianę przepisów, tak by pediatrzy mogli - tak jak było jeszcze kilka lat temu - być lekarzami podstawowej opieki zdrowotnej dla dzieci i młodzieży.
Piszę o tym, choć nie wierzę, że apel pediatrów przyniesie skutek. W niektórych miastach jedynym rozwiązaniem, by zapewnić dziecku dobrą opiekę lekarską jest zdecydowanie się na prywatnego pediatrę. Nie wszystkich na to stać, i chyba nie o to chodzi, żeby zmuszać rodziców do niemałych wydatków. Ktoś w Ministerstwie Zdrowia powinien pójść po rozum do głowy - jeśli nie zadbamy o to, by najmłodsi rośli zdrowo (a przynajmniej - zdrowiej niż do tej pory) za kilkanaście lat i tak za to zapłacimy - leczenie kosztuje o wiele drożej, niż profilaktyka. A leczenie chorób przewlekłych to niekończące się wydatki. Warto kalkulować w perspektywie trochę dłuższej, niż rok, lub cztery lata. Od wyborów, do wyborów.
-
Utworzono: 2010-06-09
NFZ zapłaci za prywatną wizytę?
Od wczoraj minister zdrowia Ewa Kopacz jest chyba w niezłym stresie. Ministrowie zdrowia krajów Unii Europejskiej przyjęli dyrektywę "Leczenie bez granic" - jeśli wejdzie w życie (za dwa lata) w takim kształcie, jak uzgodniło 25 krajów (Polska wyraziła sprzeciw, ale na nic się on nie zdał), Narodowy Fundusz Zdrowia będzie musiał zwracać pacjentom pieniądze, jakie wydają w prywatnych placówkach medycznych, bo nie mogą w rozsądnym czasie dostać się do lekarza w szpitalu czy przychodni, która ma podpisany kontrakt z NFZ. Pieniądze będzie też można odzyskać za leczenie za granicą - jeśli w kraju kolejka do lekarza jest zbyt długa.
Ile można czekać na wizytę u specjalisty, czy też niektóre badania, każdy kto musi korzystać z usług medycznych dobrze wie. Wiedzą o tym najlepiej mamy - zwłaszcza dzieci, które muszą być pod opieką kilku lekarzy specjalistów. Pół roku na wizytę u okulisty, ortopedy, dziewięć miesięcy na niektóre rodzaje USG, 3-4 miesiące na tomografię komputerową - to nie są przykłady odosobnione, można je mnożyć i mnożyć.
Czy unijna dyrektywa poprawi sytuację pacjentów? Na pewno po to została uchwalona, i na pewno będzie mieć wpływ na dostęp do leczenia - jeśli oczywiście jej zapisy się nie zmienią, bo jesteśmy dopiero na początku drogi uchwalania nowego unijnego prawa.
Nie wszystkie skutki będą jednak pozytywne, i na pewno nie można się spodziewać, że nagle "bezpłatnie" będziemy się mogli leczyć gdzie chcemy i kiedy chcemy.
NFZ będzie musiał zwracać pacjentowi tyle pieniędzy, ile dana usługa "kosztuje" w cenniku Narodowego Funduszu Zdrowia. Jeśli więc zdecydujemy się na prywatną wizytę u renomowanego dziecięcego okulisty (w Warszawie koszt ok. 100 pln), NFZ zwróci nam (w najlepszym przypadku) 10-15 pln - bo tyle płaci okulistom, którzy pracują na kontrakcie.
Ale generalnie - pacjenci mogą na tym skorzystać. System nie zacznie może działać idealnie, ale zapewne się poprawi. Podobne rozwiązania obowiązują od lat np. we Francji, i choć Francuzi narzekają na swoją ochronę zdrowia, gdy dowiadują się, jak działa ona w Polsce, kręcą głową. Z niedowierzaniem, nie z podziwem.
-
Utworzono: 2010-05-19
Bić nie można, krzyczeć i poniżać - tak!
Ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie prawdopodobnie nie zabroni krzyczenia na dzieci, poniżania ich i stosowania innych form przemocy psychicznej. Posłowie koalicji proszą Senat, by wykreślił z uchwalonej przez Sejm ustawy te fragmenty, pozostawiając jedynie zakaz stosowania jakichkolwiek kar cielesnych .
Z jednej strony - rozumiem posłów. Pod przemoc psychiczną można zakwalifikować tak wiele zachowań na linii rodzice-dziecko, że nie sposób nawet wyobrazić sobie katalogu takich kar. Czy odebranie dziecku kieszonkowego, lub zabronienie mu widywania się z nieakceptowanym przez rodziców kolegą jest formą przemocy psychicznej? Niejeden psycholog odpowie, że tak.
Zgadzam się, że nie można uchwalać prawa tylko w celach edukacyjnych, zaś relacje wewnątrz rodziny powinny kształtować się na innych podstawach, niż przepisy prawa. Co więcej - jeśli ten kompromis sprawi, że przeciwnicy ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie odstąpią od kwestionowania zasadności zakazu bicia dzieci - ocenię go jako duży sukces.
Jednak dziś jest mi po prostu smutno. Uderzyć dziecka nie można, ale zwyzywać - tak? Klaps będzie zakazany, ale rodzice ograniczający wychowanie do publicznie formułowanych stwierdzeń "do niczego się nie nadajesz, nic z ciebie nie będzie" będą mogli żyć w niezakłóconym spokoju, że spełnili swoje rodzicielskie zadanie wzorcowo?
Ustawowy zakaz poniżania dzieci dawał szansę, na zburzenie tego spokoju.
-
Utworzono: 2010-05-07
Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj
Zakazany klaps, czyli jest ustawa!
Niemal dwa lata temu premier Donald Tusk zapowiedział, że rząd przeprowadzi prawny zakaz bicia dzieci. Bezpośrednim impulsem do złożenia takiej obietnicy była tragedia niespełna czteroletniego Bartka, zakatowanego na śmierć przez konkubenta matki. Dyskusja o prawnym zakazie "dawania klapsów" trwała bardzo długo, momentami była burzliwa (jak wtedy, gdy pod Sejmem pikietowali przeciwnicy penalizacji klapsów, pod hasłami "Ręce precz od moich dzieci").
Wczoraj w nocy stało się - Sejm uchwalił ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie . Jednoznacznie zakazuje ona stosowania jakichkolwiek kar cielesnych.
Podoba mi się doprecyzowanie przepisu, dającego pracownikowi opieki społecznej prawo do czasowego zabrania dziecka z rodzinnego domu w celu zapewnienia mu bezpieczeństwa. Pierwszym wyborem musi być w takiej sytuacji ktoś z rodziny (oczywiście mieszkający osobno). Dopiero gdy okaże się, że dziecko nie ma żadnego krewnego, który może się nim zaopiekować, będzie mogło trafić (czasowo, podkreślam) do rodziny zastępczej lub domu dziecka.
Mam nadzieję, że gdy ustawa wejdzie w życie, obawy jej przeciwników (zwłaszcza o nadmierne ingerowanie w życie rodzin niepatologicznych) nie sprawdzą się w ogóle. Gdyby jednak z jakichś powodów dochodziło do nadużyć (nie potrafię sobie wyobrazić takich okoliczności, ale ich z góry nie można przecież wykluczyć) - ustawa nie Biblia, zawsze można ją poprawić.
Listopad 2024 | ||||||
PN | WT | ŚR | CZ | PT | SO | ND |
01 | 02 | 03 | ||||
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
Co sądzisz o tym, by każda kobieta mogła zażądać porodu w drodze cesarskiego cięcia?
Zobacz wyniki ankiety, skomentuj
Ulubione spodnie dzieci? Wiadomo, że dresy! Dzieci mają tu upodobania zbieżne z...