-
Utworzono: 2015-06-09
Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj
Nie odkładaj macierzyństwa na potem
- Zdążyłam kupić mieszkanie i wyremontować dom. Ale nie zdążyłam zostać mamą – mówi bohaterka spotu z kampanii społecznej, realizowanej przez Fundację Mamy i Taty.
Luksusowy dom, piękny ogród, na ścianach obrazy. Bohaterka w markowych ubraniach, zwierzająca się, że „zdążyła zrobić specjalizację” i wyjechać do Paryża, a mimo to nie może powstrzymać łez, bo jest zupełnie sama. Nie odkładaj macierzyństwa na potem – zachęcają autorzy kampanii.
Cóż w tym może być kontrowersyjnego, można się zastanawiać? Przecież nie od dziś wiadomo, że Polki późno decydują się na macierzyństwo, że rodzą za mało dzieci.
A w sieci - awantura.
Mnie spot nie oburza. Nie widzę w nim niczego skandalicznego. Co więcej, część sieciowej histerii, która już się wylała na autorów, przekonuje mnie, że ta kampania jest boleśnie trafna, choć – chybiona. Paradoks? Tylko pozornie.
Dlaczego chybiona? Bo nieprawdziwa, sztuczna. I z fatalnym przekazem, źle zdefiniowaną grupą docelową.
Najpierw o grupie. Jeśli zachęcamy „nie odkładaj macierzyństwa na potem”, mówimy do kobiet w wieku najpóźniej 25-30 lat. To jest najlepszy czas na pierwsze dziecko, pierwsze macierzyństwo. Fakt, coraz więcej kobiet rodzi po raz pierwszy po trzydziestce, ale wtedy już zaczyna się to „potem”, które może nigdy nie nadejść.
Więc grupa docelowa to kobiety przed trzydziestką. Do nich trzeba trafić, do nich powinna być adresowana ta kampania.
Co widzą niespełna „trzydziestki” w spocie? Bohaterkę, którą każda z nich chciałaby być. W dodatku – niewiele (o ile w ogóle) starszą. Taką niespełna trzydziestopięciolatkę (góra!), która zdążyła już w życiu osiągnąć wszystko.
Zero realizmu. To nie tylko bajka, to jakieś bajkowe s-f, nie tylko w polskich realiach. Fałsz, który drażni. Gdyby bohaterka miała lat czterdzieści kilka… Gdyby siedziała w swoim pustym mieszkaniu (niechby i dużym, ale nie w willi z ogrodem wielkości boiska) z kotem na kolanach (to stereotyp, tak, żartuję) – może pustka wokół niej byłaby prawdziwsza. Może mogłaby budzić współczucie. Refleksję.
W spocie – w grupie docelowej – może budzić tylko niedowierzanie. Albo złość.
Kobiety w wieku 25-30 lat w Polsce (i zresztą nie tylko w Polsce) mają małe szanse na zrobienie oszałamiającej kariery, która pozwoliłaby im „kupić mieszkanie i wyremontować dom” przed 35. urodzinami (mówiąc szczerze – nawet przed 80-tymi). Jeśli odkładają decyzję o macierzyństwie, to na pewno nie dlatego, że przepakowują walizki między wyjazdami do Paryża i Tokio.
Kampania jest chybiona, bo jest spóźniona o kilkanaście lat.
Ale właśnie dlatego trafia - do innej grupy kobiet.
Koniec lat dziewięćdziesiątych, początek XXI wieku… wystarczy sięgnąć do archiwalnych wydań pism kobiecych. Kariera czy dziecko? Wtedy nie był to wydumany dylemat. Zwłaszcza w wielkich miastach. Zwłaszcza w Warszawie.
Kobiety, które dziś mają czterdziestkę, może trochę więcej, może trochę mniej, już wiedzą, że nie będzie żadnego „potem”. Nawet jeśli nie mają willi i ogrodu a jedynie fajne mieszkanie, nawet jeśli nie zrobiły specjalizacji, a jedynie np. napisały kilka książek, nawet jeśli nigdy nie były w Japonii choć dobrze znają Paryż, łatwiej mogą zobaczyć swoje odbicie w tej szybie, przez którą patrzy nieprawdziwa i drażniąca nerwy bohaterka spotu.
Jeśli o to chodziło twórcom kampanii „Nie odkładaj macierzyństwa na potem” – trzeba pogratulować. Ale czy naprawdę taki był cel?
-
Utworzono: 2015-03-09
Przedszkole i żłobek tylko z kompletem szczepień?
Pojawiające się zewsząd doniesienia o możliwej epidemii odry przynoszą zadziwiająco szybkie efekty. Polacy mądrzy jednak przed szkodą? Pomysły i inicjatywy zapewne wywołają kontrowersje, ale wszystko wskazuje, że lobby antyszczepionkowe znajduje się w defensywie.
Po pierwsze, prywatnie praktykujący pediatrzy coraz odważniej mówią rodzicom: - Chętnie będę się opiekować państwa dzieckiem, pod warunkiem skompletowania szczepień. Nie jest to nowość - to samo usłyszałam ponad siedem lat temu, gdy szukałam pediatry dla swojego dziecka. Cieszący się znakomitą opinią warszawski pediatra na wstępie zastrzegł, że prowadzi wyłącznie dzieci szczepione według kalendarza, wyjątki dopuszcza tylko w sytuacji gdy są ku temu wskazania medyczne. Mnie osobiście to ucieszyło - przez pierwsze dwa lata życia ceniłam sobie pewność, że idąc z chorym (a więc mającym osłabioną odporność) dzieckiem do lekarza nie natknę się na nosiciela różyczki, świnki czy ospy.
Wydawałoby się - nic dziwnego. Lekarze powinni doradzać rodzicom szczepienie dzieci, skoro wszystkie dowody naukowe przemawiają za tym, że szczepienia są jedyną skuteczną metodą zapobiegania chorobom zakaźnym. Takim, które zdecydowana większość dzieci może przechorować bez żadnych powikłań, ale które zawsze niosą niebezpieczeństwo poważnego uszczerbku na zdrowiu, czy nawet śmierci. Banalny wirus odry zabiera jedno życie na tysiąc. Powinni o tym pamiętać ci, którzy mówią że odra jest zwykłą chorobą wieku dziecięcego, którą można spokojnie przechorować.
Jeszcze dalej chce pójść część krakowskich radnych. Zaproponowali, by dzieci niezaszczepione - ze względów innych niż wskazania medyczne - nie mogły uczęszczać do samorządowych przedszkoli i żłobków. Ta sprawa ma stanąć na jednej z najbliższych sesji rady miasta. Prezydent Krakowa jest za. Prawnicy się spierają - czy takie kryterium jest zgodne z przepisami oświatowymi, regulującymi rekrutację. Wysuwają wątpliwości, czy można je wprowadzać w ostatniej chwili (rekruytacja do placówek już trwa). Radni przedstawiają fakty: w roczniku 2013 więcej niż co trzecie dziecko nie jest zaszczepione przeciw odrze. To już jest poziom, przy którym epidemia staje się całkiem realna. A specjaliści przestrzegają, że kilkaset zachorowań rocznie na odrę świadczy, że ten zjadliwy wirus cały czas krąży.
Nawet, jeśli inicjatywa w tym roku polegnie, temat został podjęty. Być może w ślady Krakowa pójdą inne miasta i gminy. Co na ten temat sądzicie? Czy to dobry sposób na ustrzeżenie się przed epidemią?
-
Utworzono: 2015-01-29
Ojcowski? Tak! Tacierzyński?....
Ponad 130 tysięcy Polaków skorzystało w ubiegłym roku z urlopu ojcowskiego – wynika z informacji Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Dane opublikowała „Rzeczpospolita”.
129,4 tysiąca zasiłków wypłaconych przez ZUS to niepełne dane, bo część urlopów rozliczyli sami pracodawcy (zakłady pracy zatrudniające powyżej 20 osób). A i tak to ogromny wzrost – dwa lata wcześniej zasiłek z tytułu ojcowskiego pobrało 28,5 tys. mężczyzn.
Urlop ojcowski przysługuje mężczyznom przez rok po urodzeniu (lub przysposobieniu) dziecka, oczywiście tym, którzy mają ubezpieczenie społeczne z tytułu umowy o pracę. Nie mogą z niego korzystać ci, którzy pracują na umowę o dzieło czy umowę zlecenie. Znacznie mniej chętnie panowie korzystają z możliwości wzięcia urlopu rodzicielskiego. Według danych ZUS zasiłek z tego tytułu pobiera ok. 1,6 tys. ojców.
Wnioski? Nie ma żadnego przełomu w modelu funkcjonowania rodziny z małym dzieckiem. Polacy przekonali się, że nikt nie będzie się dziwił ani gorszył, gdy skorzystają z dwóch tygodni urlopu "ojcowskiego". Co innego "tacierzyński", decyzja że to kobieta wraca do pracy, a ojciec zostaje z maluchem w domu. To ciągle budząca zdziwienie nowinka.
-
Utworzono: 2014-12-29
Pampers w restauracji? Hmmmm...
Od niedzieli trwa wielka dyskusja: czy dziennikarka Gazety Wyborczej, która opisała w felietonie, jak jedna z mam zmieniała dziecku pampersa przy stole w restauracji , zaatakowała wszystkie matki, czy też może - jedynie wytknęła to, że niektórzy po prostu nie umieją się zachować w miejscu publicznym. Czytałyście?
Ja czytałam. I mam mieszane uczucia. Dla mnie sytuacja, jaką opisała Agnieszka Kublik jest zwyczajnie - nie do przyjęcia. Wiadomo, że dzieci chodzą w pampersach. I wiadomo, że w przypadku "grubszej sprawy", pampersa trzeba zmienić. Ale, hmmm - robi się to zawsze w ustronnym miejscu. Nawet w domu, gdy przyjmowaliśmy gości (rodzinę, przyjaciół, często dzieciatych) na zmianę pampersa udawaliśmy się do innego pomieszczenia, niezależnie od zawartości pieluchy.
I tak. Zdecydowanie wolałabym zmieniać pampka w toalecie, pozbawionej przewijaka - na zamkniętej desce (oczywiście - na podłożonej macie). Albo poprosiłabym obsługę o wskazanie miejsca, w którym dziecko można przewinąć. Przede wszystkim jednak, wybierając się na obiad czy spotkanie sprawdziłabym (co tam sprawdziłabym, sprawdzałam po prostu w swoim czasie), jak restauracja jest przygotowana do przyjęcia najmłodszych gości.
Atakujący Agnieszkę Kublik za "mamofobię" twierdzą, że 90 proc. polskich lokali nie ma przewijaków. Nie wiem, skąd te dane. Tekst opisuje sytuację w warszawskiej restauracji - a w stolicy nie brakuje lokali przyjaznych rodzinie. Pewnie byłoby fajnie, gdyby każdy lokal miał przewijak i inne udogodnienia dla dzieci. Ale jeśli nie ma? Rodziny powinny go omijać, po prostu. Wybierać inne.
A wy co myślicie na temat "afery pampersowej"?
-
Utworzono: 2014-12-16
Seria Ibufen dla dzieci forte wycofana z aptek
Główny Inspektorat Sanitarny wycofał z aptek popularny lek przeciwgorączkowy, przeciwbólowy i przeciwzapalny, Ibufen dla dzieci forte. Chodzi o zawiesinę doustną o smaku truskawkowym 200mg/5 ml o numerze serii: 510414. Data ważności leku - kwiecień 2016.
Lek został wycofany, bo jedna z aptek zauważyła, że jest nieprawidłowo oznaczony – na opakowaniu zewnętrznym napisano, że lek można podawać dzieciom od trzeciego miesiąca życia, podczas gdy zawiesina jest przeznaczona dla dzieci powyżej pierwszego roku życia. Prawidłowa informacja znajdowała się na butelce, ale to nie wystarczyło, by lek pozostał w aptekach.
Wniosek: warto czytać etykiety na opakowaniach. Zwłaszcza leków.
-
Utworzono: 2014-12-09
Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj
W czasie przerwy (świątecznej) rodzice się trudzą...
... a dzieci się nudzą, albo nie nudzą. Zależy od sytuacji rodzinnej.
Minister edukacji napisała kilka dni temu list do nauczycieli/szkół/samorządów, przypominając, że zgodnie z przepisami tzw. przerwa świąteczna nie jest czasem wolnym od pracy dla nauczycieli. Czyli, przekładając z polskiego na nasze, szkoła nie może zamknąć (z nieukrywaną ulgą) drzwi za ostatnim uczniem 19 grudnia i otworzyć je 7 stycznia. W dni robocze, podczas przerwy świątecznej, szkoły powinny zapewnić opiekę dla dzieci, które tego potrzebują.
Nasza szkoła będzie w tym czasie, z tego co wiem, zamknięta na głucho. Tak przynajmniej poinformowała wychowawczyni na listopadowym zebraniu. Przyjęłam to ze stoickim spokojem - nas akurat problem nie dotyczy, wolne od szkoły wykorzystamy z radością, ewentualnie 5 stycznia zabiorę dziecko na parę godzin do pracy, to też forma atrakcji. Ale ilu rodziców młodszych uczniów jest przez "przerwę świąteczną" przypartych do muru, bez możliwości zostawienia dziecka u dziadków, podzielenia się opieką z małżonkiem, partnerem, ex-małżonkiem?
"Przerwa świąteczna" bardzo rzadko trwa od weekendu przed Wigilią, do Trzech Króli. O ile przedszkola o tym wiedzą, szkoły stosują przemyślną metodę zamykania uszu i oczu. Nie zamykają jednak ust, i nauczyciele zaczęli głośno protestować.
Nic dziwnego, nikt nie lubi, gdy przypomina mu się o jego obowiązkach czy powinnościach.
Ale przyznać też trzeba, że minister obrała nienajlepszą drogę. Tak jak zima zaskakuje drogowców (choć akurat w tym roku jeszcze nie miała okazji), tak panią minister najwyraźniej zaskoczyło Boże Narodzenie i problem "przerwy świątecznej". O tym, że kalendarz roku szkolnego wygląda tak, a nie inaczej wiadomo było - i rok temu, i pół roku temu też. Mówiąc krótko - był czas by się za ten problem zabrać inaczej, niż przy pomocy listu.
Tym niemniej - rodzice odetchnęliby z ulgą, gdyby rzeczywiście w czasie wszystkich przerw świątecznych (poza wakacjami i feriami, oczywiście) szkoły podstawowe pracowały w trybie dyżurowym. Trzymam kciuki za to rozwiązanie, może się uda!
-
Utworzono: 2014-12-02
Ochronić przed wypadkiem. Czy zawsze się da?
Od niedzieli nie mogę przestać myśleć o dwuletnim Adasiu z podkrakowskich Racławic, tym który wyszedł z domu w mroźną noc. Znaleziony rano przez przeczesujących okolicę policjantów, trafił do Dziecięcego Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Specjaliści od leczenia hipotermii z innego krakowskiego specjalistycznego szpitala walczą już trzecią dobę o życie dziecka, które na razie jest w śpiączce. Być może dziś, być może jutro lekarze rozpoczną wybudzanie.
Temperatura ciała chłopca w chwili, gdy trafił do szpitala wynosiła 12 stopni Celsjusza. Czy maluch ma szansę wyjść z tego bez szwanku? Mózg dziecka nie został, jak mówią lekarze, uszkodzony. Ale jeszcze wszystko może się zdarzyć, niestety, bo to skrajny przypadek wychłodzenia organizmu. Pozostaje trzymać kciuki.
Również za babcię. Przeczesuję Internet. Tym razem w sieci dużo więcej zrozumienia niż w przypadku ojca, który latem pozostawił swoje dziecko na przyzakładowym parkingu. Dużo empatii. Owszem, komentujący mówią o błędzie babci – wystarczyło zamknąć drzwi, by nie stało to, co się stało. Ale ataków niemal nie ma. I dobrze.
Lepiej działać pozytywnie. Każdy rodzic, każdy opiekun małego dziecka powinien mieć – w głowie, albo na kartce – skatalogowane „bezpieczniki” – nawyki, które sprawiają że dziecko jest bezpieczniejsze. Nie da się malca uchronić przed wszystkim, to prawda. Nawet najbardziej uważającemu rodzicowi może się zdarzyć, że roczny maluch uderzy głową w kant stołu albo spadnie z sofy. To prawda. Ale prawdą jest też, że wielu wypadków można uniknąć. Stosując „bezpieczniki”.
Jakie są lub były wasze patenty na domowe bezpieczeństwo?
Moje, najważniejsze, tak mniej więcej do trzeciego roku życia:
- Środki chemiczne na najwyższych półkach w łazience
- Leki na najwyższej półce w szafce kuchennej, tak wysoko że potrzeba drabinki by się do nich dostać
- Kubki z herbatą/kawą stawiane na środku stołu lub na górnych półkach regałów, daleko od brzegu
- Specjalne zatyczki w nieużywanych gniazdkach
- Blokada na szufladę z nożami i ostrymi narzędziami.Dużo zależy od temperamentu dziecka, na pewno. Napiszcie o waszych „bezpiecznikach” – może razem uda nam się stworzyć taki uniwersalny eBobasowy poradnik „Bezpieczny bobas”.
-
Utworzono: 2014-11-25
Kubuś Puchatek niemile widziany. W Tuszynie
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, czyli w centrum Polski, było sobie miasto, w którym dorośli nie zgodzili się, by patronem placu zabaw był ulubiony przez dzieci (i wielu dorosłych zresztą też) Miś o Bardzo Małym Rozumku.
Tak mogłaby się zaczynać bajka o radnych z Tuszyna, gdyby ktoś chciał ją napisać. Ale choć na razie chętnych do pisania o Tuszynie nie brakuje – i w Polsce, i co gorsza za granicą – nikt nie chce pisać bajki. Po co pisać bajkę, skoro TO wydarzyło się naprawdę!
"Pilne: Kubuś Puchatek jest obojniakiem, który publicznie się obnaża, nie zważając na dzieci" - informowała amerykańska telewizja NBC News. Amerykańskie media cytowały jednego z tuszyńskich radnych: „Problem z tym misiem polega na tym, że jest niekompletnie ubrany. Jest półnagi i jest to wysoce nieodpowiednie dla dzieci”.
A przecież z Misiem o Bardzo Małym Rozumku tuszyńscy radni powinni – przynajmniej teoretycznie – dość łatwo znaleźć wspólny język, skoro ich rozumki też z tych nie największych.
Człowiek myśli, że wszystko w życiu już widział, czytał, słyszał – a tu co kilka tygodni okazuje się, że wcale nie. A to jakiś radny z Poznania oskarża słonia o skłonności gejowskie, a to inna radna z tego samego miasta chce zakazać osłom w ZOO uprawiania seksu. A teraz to. Kubuś Puchatek jako obojniak, w dodatku ekshibicjonista. Niekompletnie ubrany. Wow.
Ciekawe, czy radnym z Tuszyna Kubuś Puchatek znany jest tylko w disneyowskiej wersji – żółty miś, czerwone (niezbyt długie, przyznaję) wdzianko? Czy też może któryś z nich kojarzy klasyczne ilustracje? Bo na nich Kubuś Puchatek jest kompletnie nieubrany. Goły, choć w futrze, jak to z niedźwiedziami, zwanymi dla niepoznaki misiami, bywa.
Tuszyn przeżywa swoje pięć minut w światowych mediach. Polska, jak przy słoniu geju i osłach w ZOO, znów w centrum uwagi. Amerykanie i Kanadyjczycy, którzy jeszcze do tej pory nie byli pewni, gdzie leży Polska, z całą pewnością będą umieli wskazać nasz kraj na mapie.
A radni z Tuszyna pewnie nie doczekają się bajki o sobie. Ale jeśli sięgną po amerykańskie wydanie „Newsweeka” przeczytają tekst zatytułowany prawie jak bajka „Krótka historia idiotów, którzy zakazują Puchatka”.
Tylko że to nie bajka. Ech.
-
Utworzono: 2014-10-31
Komu wadzi dynia?
W szkole mojego dziecka panie na świetlicy zapowiedziały, że w tym roku nie będzie Halloween. Dzieci miesiąc będą czekać na kolejną okazję do zabawy, czyli polskie, tradycyjne Andrzejki. Będą wróżby, lanie wosku i przekładanie butów. Tak przynajmniej zeznaje dziecko.
Nie wiem, czy rezygnacja z imprezy dyniowej (taka była w ubiegłym roku) to efekt zmian organizacyjnych (świetlic dla klas 0-III w tym roku jest mnóstwo, i mam wrażenie że panie słabiej ogarniają rzeczywistość niż w rok temu) czy też uznanie, że dynia to ZUO i demon. Tak, tak - w niektórych szkołach katecheci i katechetki wręcz mówią dzieciom, że rodzice którzy pozwalają się dzieciakom przebierać za dynie, grzeszą.
Komu wadzi dynia? Komu wadzi "cukierek albo psikus"? Czy Halloween to "święto szatana", całkowicie sprzeczne i z polską tradycją i z wiarą chrześcijańską?
1 listopada od zawsze jest dla mnie dniem "Wszystkich Świętych". Nigdy nie mówiłam "Święto Zmarłych". 1 listopada rozmawiamy z dzieckiem o śmierci i życiu wiecznym, o duszy i o świętości. O świętych uznanych przez Kościół i o świętych nieznanych, niemniej ważnych. Oczywiście - te rozmowy są na miarę siedmiolatka.
W tych rozmowach nie przeszkadza fakt, że 31 października wyciągam z szafki dyniowy świecznik, z szafy - strój czarodzieja i pozwalam dziecku zapukać do zaprzyjaźnionych sąsiadów i wypowiedzieć magiczną formułkę "cukierek albo psikus".
Nie czuję, żebym otwierała w ten sposób drzwi demonom.
PS. A poza tym - dynia jest zdrowa i pyszna. Piekielnie, można rzec.
-
Utworzono: 2014-10-23
Śmieciowe jedzenie zakazane. W szkołach
Koniec z chipsami i gazowanymi kolorowymi napojami w szkołach. Sejm wreszcie uchwalił zakaz sprzedaży i podawania dzieciom śmieciowego, bezwartościowego jedzenia. Ze szkolnych sklepików będą musiały zniknąć produkty zawierające nasycone kwasy tłuszczowe, sól, cukier w ilościach szkodzących zdrowiu dzieci. Co więcej - wkrótce będzie też lista pozytywna. Minister zdrowia ma określić, co wolno sprzedawać w szkolnych sklepikach.
W praktyce wiadomo, że znikną z nich chipsy, napoje typu "cola", większość pakowanych ciastek (na pewno te w czekoladzie), nie będzie też lizaków, cukierków i gum do żucia ze sztucznymi barwnikami.
W niektórych szkołach już w tej chwili trwa sklepikowe trzęsienie ziemi, a Rady Rodziców opiniują asortyment, jaki jest dostępny dla dzieciaków. Bez złudzeń: jak starsze dziecko będzie chciało wydać 3 złote na paczkę chipsów a nie na kanapkę, i tak to zrobi zbaczając po drodze do pobliskiego sklepu. Ale przynajmniej młodsi uczniowie będą bezpieczni.
No, chyba że "śmieci" kupią rodzice. A to przecież nie tak rzadko się widzi...
Dajecie dzieciom śmieciowe jedzenie?
Listopad 2024 | ||||||
PN | WT | ŚR | CZ | PT | SO | ND |
01 | 02 | 03 | ||||
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
Co sądzisz o tym, by każda kobieta mogła zażądać porodu w drodze cesarskiego cięcia?
Zobacz wyniki ankiety, skomentuj
Ulubione spodnie dzieci? Wiadomo, że dresy! Dzieci mają tu upodobania zbieżne z...