Moje życie to jedna wielka niewiadoma.Dziś jest tak,jutro zmiana o 180 stopni.Jak każdy mam problemy,z którymi umiem sobie poradzić.Choć czasem jest bardzo ciężko,czasem popłaczę,wyżalę się.Ale są dni,że mogę góry przenosić,gdy widzę radość na oczach moich dzieci ,czy jak widzę,gdy bliscy pomogą wtedy ,gdy tej pomocy potrzebuje.Czasem sami wyczytają to z moich oczu,nie prosząc ich o to.
  • Utworzono: 2011-06-26

    Czereśniowa uczta

    Uwielbiam truskawki i czereśnie.Jakoś jednak tak się złożyło,że nie miałam okazji spróbować truskawek w tym sezonie,i obawiam się,ze mogę już nie zdążyć.Za to udało mi się pojeść czereśni.Przynieśli mi całą reklamówkę tych smacznych owoców i mimo,że byłam najedzona po obiedzie zabrałam się za czereśnie.A ze mną-najmłodszy synuś.

    Żebyście wy wiedzieli,jak on się do nich dorwał! To było jego pierwsze spotkanie z czereśniami,jak tylko spróbował,nie mogłam się opędzić od niego.Miałam więc wspólnika.Oczywiście cieszy się mnie to bardzo,bo przynajmniej wiem,że lubi te owoce.Tylko najgorzej,bo nie nadążałam mu wyjmować pestek,i chyba kilka połknął z pestkami,bo sam się częstował.Na szczęście w nocy nie płakał...

  • Utworzono: 2011-06-20

    Kacperunio,Koko: buzi buzi

    Od soboty cmokam i daję buzi...Podchodzę do mamy ,taty albo rodzeństwa,składam usta w rybkę i cmokam!
  • Utworzono: 2011-06-19

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Artykuł

    Jakiś czas temu wysłałam mailem pewną historyjkę do gazety CHWILI DLA CIEBIE. Wysłałam,bo uznałam,że jest dość niezwykła,a chodzi o fakt ciąży z Kacperkiem.

       I nie myliłam się.Uznali ,ze jest ciekawa,bo w środę zadzwoniła do mnie pani Małgorzata Dolecka,reporterka z tej gazety i umówiła się ze mną na spotkanie.To spotkanie odbyło się dziś...

        Około 11 była już na miejscu.Zrobiła ze  mną wywiad,zresztą świetnie nam się rozmawiało.Porobiła mnóstwo zdjęć,pooglądała również zdjęcia z wcześniejszych lat,z czasów narzeczeństwa,wesela,jak się urodził Łukasz,potem,Ewa,Kacper...Była aż 3 godziny,ale nie odczułam tego.Dzieciaki były panią zachwycone,Kacperek bardzo grzeczny,część spędzonego czasu przespał-usnął tak słodko w objęciach siostry,aż pani zrobiła fotkę,była zauroczona.Do zdjęć pozował bez problemu ,a był jednym z głównych bohaterów- w końcu to NASZA MAŁA NIESPODZIANKA....(dałam taki tytuł opowiadania).

       No i teraz czekam na odzew,kiedy dokładnie ów artykuł się ukaże,ale prawdopodobnie za 2-3 tygodnie.Mam nadzieję,że moja historia zainteresuje czytelników.Również blogerów ebobasowych itp.

    Zachęcam do lekturki...

     

     

     

  • Utworzono: 2011-06-18

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Powtórka z rozrywki

    Czy ktoś lubi powtórkę z rozrywki? Jak jest wesoła,to tak,ale jak daje w kość to chybszawya nie,prawda? U mnie jednak znowu powtórka z rozrywki.A jaka ? a czytajcie dalej.

    Rok temu -jak ktoś-pamięta opisywałam historię powrotu z Warszawy,jak to tramwaj nas wywiózł nie tam gdzie trzeba i czekałyśmy na pociąg.Tym razem tramwaj zawiózł tam gdzie trzeba,ale musiałayśmy się przesiadać...

    Miałyśmy z Ewą kolejną wizytę u ortodonty na Nowym Zjeździe.10 dni temu-8 czerwca.Wiedziałam,że są remonty w Warszawie,więć szukałam info w necie ,czy nasz tramwaj aby jeździ i tą trasą co trzeba.Nie znalazłam niepokojących informacji.Tyle,że ja we wtorek, już się źle czułam w pracy,pobolewała mnioe głowa i oczy,więc za dużo przy kompie w domu nie siedziałam.

    Pojechałyśmy więc z rana ,tak jak zwykle i wysiadłyśmy na Rondzie Wiatraczna.A tam? Okazało się,że nie ma naszego tramwaju 26!!! Ma zmienioną trasę i nie jeździ przez Wiatraczna.No kurczę,było ok.8.30,a na 9.15 wizyta.Jazda z przesiadkami,tylko jak?Jakimi dojechać tramwajami czy autobusami jak za bardzo nie znam tras?

    Podpytałam jakiejś babki,która siedziała na przystanku-radziła ,by pojechać ósemką na rondo deGola (nie wiem jak to się pisze) i tam się przesiąść w jakiś autobus na dworzec Wileński,czy jakoś tak...Akurat podjechała ósemka i wsiadłyśmy.W tramwaju zapytałam kolejnej babki,podpowiedziała,by wysiąść na KIjowskiej,a stamtąd do Dworca Wileńskigo.Ona też była w kropce,nie wiedziała jak dojechać tam gdzie ona jechała...Wysiadłyśmy więc na tej Kijowskiej.Stwierdziłąm jednak,ze musimy kupić jeszcze biletów bo te co mamy nie starczą.Przeszłyśmy więc na drugą stronę,tam Ewa wypatrzyła kiosk więc przeszłyśmy na drugą stronę kolejnej ulicy.W kiosku bardzo przesympatyczna pani wytłumaczyła co i jak,sprzedała bilety i kazała iść w stronę dworca cały czas prosto.Przejść koło poczty,i zaraz będzie widać carefour,a koło pomnika-przystanek tramwajowy,I stamtąd każdym tramwajem na Stare Miasto ...Poszłyśmy. Gdy doszłyśmy-wiedziałam, gdzie jestem!!! Byłam blisko ZOO,na początku prawie mostu! Akurat nadjechał tramwaj 26 i dojechałyśmy! Uff,spóźniłyśmy się z 7 minut,na szczęście pani ortodontka ponownie nie robiła problemu,zaraz weszłyśmy.Jeszcze wytłumaczyła nam jak wrócić,więć pewne swego ruszyłyśmy w drogę powrotną.

                  Mnie już zaczynało coś brać.Czułam się osłabiona,gardło bolało,ale musiałam wracać.Tramwajem 23 dojechałyśmy do dworca Wileńskiego i na Kijowskiej (chyba) były przystanki autobusowe .Stamtąd miałam znaleźć autobus ,który dowiezie nas na Rondo Wiatraczna.I były- 507 i 519.I na te czekałyśmy.Ale coś mnie podkusiło spojrzeć na rozkłady jazdy i znalazłam autobus Z1,który miał dowieźć nas do Ronda.I teraz się zastanawiam jak ja mogłam się pomylić -patrząc na napis Rondo Waszyngtona miałam cały czas na myśli nasze Rondo Wiatraczna.Wsiadłyśmy w ten autobus.Gdy dojechał na miejsce i wysiadłyśmy-coś mi nie pasowało.To nie nasze rondo!!

    Byłam bardzo zdziwiona.Głowa mi nie pracowała,na dworze skwar...Widziałam napis Rondo Waszyngtona,widziałam nasz słynny Stadion Narodowy...Zapytałam się jakiejś babki o przystanki z autobusami do Mińska, była wielce zdziwiona ..Dopiero wtedy olśniło mnie,że chodzi mi o Wiatraczna!!I wtedy dopiero wskazała mi drogę.Przyszło więc nam iść pieszo,bo nie miałam już biletów,nie miałam kasy na nie (tylko na autobus do Mińska),nie miałam sił...Ale cóż.Postanowiłyśmy przejść się i iść na to nasze rondo.

    Tyle,że do naszego ronda szłyśmy prawie godzinę,ledwo żywe,na szczęście miałyśmy przy sobie wodę do picia.Jak się później okazało-szłyśmy prawie 3 km! Po drodze minęły nas ze 3 autobusy,i gdybyśmy wiedziały to moze udało by się ich zatrzymać.Ale my twardo szłyśmy.I doszłyśmy na jakąś 11 do "naszych przystanków',a tam już zaraz nadjechał BAGS i wróciłyśmy do Mińska.W Mińsku ledwo wyszłam z autobusu.Już wtedy musiałam mieć jakiś stan podgorączkowy...Nogi odmawiały posłuszeństwa.

             Jednak do domu dotarłyśmy.Tylko nie mogę sobie darować-jak ja mogłam pomylić RONDO WIATRACZNA z RONDEM WASZYNGTONA????

    W domu okazało się,ze miałam gorączkę na wieczór-39 stopni,i nie był to efekt bynajmniej spacerów po Warszawie,bo jak się potem okazało-miałam infekcję wirusową gardła,z powiększonym węzłem chłonnym,skończyło się więc na antybiotyku.

    A wycieczka po Warszawie? przynajmniej wiem gdzie jest Park Skaryszewski i ul.Niekłańska,bo przechodziłam tamtędy.

  • Utworzono: 2011-06-12

    Wypad na festyn rodzinny 05.06.2011

      Co roku,od 9 lat przy szkole,do której uczęszczają moje dzieci organizowany jest festyn rodzinny.Zresztą -nie tylko przy naszej szkole,bo podejrzewam,że przy części szkół w całej Polsce.Jedne są charytatywne,inne po prostu...Organizowane są na nich występy dzieci-młodzieży szkolnej,kiermasz podręczników (bardzo dobre rozwiązanie,ale dla tych ,którzy mają kasę),sprzedaż napoi,ciast...

    I tak było na festynie,na który wybrałam się z dziećmi.Nie jeżdżę co roku,bo mam tam 6 km,ale w tym roku pogoda była piękna,Kacperek jeździ pięknie już w foteliku na rowerze,do tego miała występować córcia ,żal było nie jechać...

        Zrobiłam więc obiad,zjedliśmy,Kacper się wyspał i pojechaliśmy.Wyjechaliśmy o 14,festyn rozpoczynał się o 15.Najpierw jednak wstąpiliśmy do babci ,by zostawić rower,a wziąć wózek-dzień wcześniej Jacek zawiózł go skuterem wieczorem,żebym nie nosiła małego na ręku.Ewa pojechała na festyn z koleżanką samochodem,Łukasz-skuterem (kilka dni wcześniej zdał kartę,a w dniu festynu ją odebrał ).A my -tj ja ,mąż i Kacperek -rowerami.

             Na festynie na pierwszy rzut kupiliśmy podręczniki do 6 klasy dla Ewy,a właściwie część-bo część trzymam po Łukaszu i pasują.Potem spotkaliśmy moją kumpelę Magdę z synkiem tym młodszym.Szukała starszego,on też miał występować.Jak się okazało-ze sporem opóźnieniem.W sumie miało jej nie być,ale coś ją tknęło i przyjechała,i bardzo dobrze ,bo spotkałyśmy i  mogłyśmy spędzić wspólnie czas na pogawędkach,oglądaniu występów.

    Były wspaniałe,dzieci zaprezentowały się wspaniale,klasa jej syna zatańczyła fajny kowbojski kawałek.Po nim ona jednak pojechała do domu,mojego męża też już nie było,zostałam więc sama czekając uparcie na występ Ewy.Dzieci jednak miałam przy sobie,Łukasz co jakiś czas przychodził do nas (urzędował z kumplami),Ewa tak samo....Jej występ był dopiero około 19.Ale było warto.Jej grupa zatańczyła sambę.

    Oczywiście porobiłam zdjęć,pochodziłam po placu,pokazałam synkowi to i owo.Posłuchałam muzyki,i....byłam cudownie nastawiona do świata.Potrzeba mi było takiego wypadu.Kacper przez cały czas był grzeczny ,uśmiechnięty,nie marudził,a byliśmy tam od 15 do 19,więc to sporo.Wróciłam zadowolona,mimo ,że musiałam tyle czekać.Popatrzyłam na tańce młodzieży,recytacje wierszy,naprawdę było warto.

    A pieniądze zebrane z festynu mają być przeznaczone na odnowę pomnika na cmentarzu-pomnika postawionego jakiś czas temu obecnym patronom naszej szkoły.

  • Utworzono: 2011-06-02

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Kacperkowy Dzień Dziecka

    Scena 1

    Mama wraca z pracy.Po rozpakowaniu zakupów wyciąga z szafy prezent dla Kacperka.Po chwili wręcza go synkowi.Kacperek,zaskoczony próbuje rozpakować.Do pomocy przychodzi mama.Rozcina torebkę i wyciąga zabawkę.Jest nią zestaw do piaskownicy.Wiaderko,grabki,łopatka,foremki...Tylko...piaskownicy nie ma...Teraz kolej na tatę.Ma za zadanie przywieźć piasek i zrobić dziecku kącik z piaskiem w roli głównej.

     

    Scena 2

     

    Synek od miesiąca chodzi w majteczkach w ciągu dnia.Mamy tzw  odpieluchowywanie.W pewnej chwili mama zauważa,że w majteczkach jest kupka.Zdejmuje mu majteczki i ostrożnie wynosi do łazienki.Prosi starsze dzieci,by zerknęły na brata.Gdy mama wraca,Kacper siedzi na nocniku.Z gołą pupką oczywiście.Nie w majtkach,nie w rajstopkach.W sumie nic dziwnego,bo często tak siada.Tylko...że tym razem w nocniku są... siuśki !!! Syncio zrobił siusiu do nocnika!

           Co się okazało? Gdy mama wyszła,Kacper przykucnął tak,jakby chciał się zsikać.Zauważył to Łukasz.Czym prędzej posadził go na nocnik.

    Resztę znamy.

    Czy to nie cucdowne uczucie???

    Tylko...dziś znowu robił w majtki...Nie było komu go sadzać co jakiś czas.

    Ale widać pierwsze efekty:

    1.Jest pierwsze siusiu do nocnika.W Dzień Dziecka! Od dziecka dla mamy.Na dzień mamy; nieważne ,że z tygodniowym opóźnieniem.

    2.Gdy chce siku,łapie się za krocze.To znak,że chce.Tyle,że mimo sadzania,zaraz wstaje,a i tak siku ląduje w majtkach.Ale to nic.Początki są trudne,ale coś już jest...

    3.Gdy się zsika,czuje ,że ma mokro i pokazuje.A to też dużo! Nawet w pieluszce z nocy.

        Mam nadzieję,że teraz będzie częściej.

     

     

  • Utworzono: 2011-05-27

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Kacperunio,Koko: Mój pierwszy zakup w sklepie

    Dziś sam zrobiłem zakupy w sklepie! Poszedłem z mamusią do sklepu.Mieliśmy kupić hoop-colę.Mamusia dała mi pieniążek (5 zł) i kazała dać pani.No to dałem! Pani wydała resztę.Mamusia wzięła colę i resztę i wyszliśmy.To był mój pierwszy zakup w sklepie!
  • Utworzono: 2011-05-19

    Zapalenie spojówek

    W tamtym tygodniu mąż zaczął narzekać ,że ropieją mu oczy.

    W środę rano ja wstałam z uczuciem pieczenia,pisku w lewym oku,oko mi spuchło,zaczerwiniło się.W pracy nie mogłam dać sobie rady,łazwiły mi oczy,prawie nic nie widziałam na ekranie.Po pracy pobiegłam więc do ośrodka z nadzieją,że jakiś okulista mnie przyjmie ,w trybie pilnym.Udało się,choć nie był chętny,ale zmienił zdanie gdy powiedziałam,ze od rana coś sie z okiem dzieje.Zbadał mnie,okazało się ,ze mam...zapalenie spojówek.

    Dostałam kropelki.miała tego dnia jeszcze 5 razy wpuścić do oczu,drugie-3 razy-bo dostałam dwa rodzaje kropelek.Do obu-bo w drugim też już coś się zaczynało dziać.Już na drugi dzień czułam poprawę,choć opuchnięte oko było.ALe w piątek nie było już śladu.

    W piątek jednak-takie same objawy miał...syn,Łukasz.Zapodałam mu te kropelki,choć nie wiem czy powinnam,ale na drugi dzień już czuł poprawę.

    Mało tego.Do klanu opuchniętych dołączył mąż-w sobotę .Wyglądał najgorzej z nas wszystkich.Oba oczy zaczerwienione,opuchnięte pod oczami.Oczywiście leczyłam go sama swoimi kropelkami.

    Najłagodniej przeszedł Kacper bo ...miał tylko ropkę rano w oczach,ale nie miał czerwonych ,opuchniętych.

    Ewa-wcale.

    NA domiar złego wczoraj-zaatakowało mnie znowu-tym razem prawe oko.Na szczęście jest poprawa po ponownym zapodaniu kropolek.

    Czy jest ktoś,kto racjonalnie mi wytłumaczy to zjawisko? Że prawie wszyscy,w jednym czasie takie same /i/lub podobne objawy miało?

  • Utworzono: 2011-05-14

    Wytrwaliśmy

    Wytrwaliśmy do końca.Ja ,mąż i dzieci.A było bardzo ciężko.

    A wszystko zaczęło się 6 lat temu.W styczniu mąż miał prawie załatwioną pracę w szpitalu.Jako salowy.To właściwie było pewne,robił tylko badania okresowe,właśnie w miejscu przyszłej pracy.Niestety.Badania okazały się okropne.

    Wykryto mu takie coś,co jest ciężko się leczy.Wirusik. Natychmiast zgłosiliśmy się do lekarza pierwszego kontaktu,który to skierował go do odpowiedniej przychodni.Zaraz kolejne badania,pobyt w szpitalu na obserwacji,biopsja wątroby.I pierwsze podejście do leczenia.To był przełom 2006/2007 roku.Zaraz po komunii syna.

    No niestety,leczenie nie przyniosło oczekiwanego efektu.Dalej jeździł na kontrole.Minął jakiś czas,kolejna biopsja,pobyt w szpitalu.Rok 2009.Urodził się Kacperek.Jakieś trzy tygodnie później kolejne podejście do leczenia.

    Tym razem dostał o jeden lek więcej.Jakiś nowy,niedawno testowany.Podobno skuteczny.

    Mąż podpisał zgodę na badanie kliniczne.I przed nami były kolejne ciężkie 48 tygodni.Co tydzień zastrzyk,a w ciągu dnia kilka tabletek.

    Ale było warto.26 kwietnia pojechał na ostatnie pobranie krwi.W ciągu 10 dni pani doktor miała zadzwonić i dać znać,czy się udało.A jak do tej pory wirus był nie wykrywalny.

    Zadzwoniła we wtorek,10 maja.

    I wiadomość :jest pan zdrowy.

    Hurra!!!

    Nie muszę pisać jaka radość dla naszej rodziny.Jaka ulga!

    Wytrwaliśmy.A było  naprawdę ciężko.Przez swą chorobę nie mógł podjąć pracy ze wzgledu na stan wątroby.Ja na wychowawczym.On na rencie.Nie muszę mówić,jak było ciężko pod względem finansowym przez te pół roku.Do tego jego efekty uboczne.Niestety,leki były tak silne,że powodowały okropną nerwowość u męża.Jego zniechęcenie,coś w rodzaju depresji.Ile nocy przepłakałam,to tylko ja wiem.Bo naprawdę nie było mi lekko,mając trójkę dzieci,ciągłe kłótnie o byle co i brak kasy.Często robiłam dobrą minę do złej gry.

           Ale się udało.A to dla nas ważne.W czerwcu ma zazdwonić i umówić się na odbiór wyniku na papierze.A narazie-zapisać się na sierpień na wizytę do pani doktór w przychodni,bo na czas leczenia był przypisany do innej...

     

  • Utworzono: 2011-05-08

    Brak czasu

        Odkąd poszłam do pracy,jakoś ciężko mi się zebrać do pisania.Czasu zaczyna brakować,zwłaszcza jak zrobiło się ciepełko na dwprze staramy się czas spędzać na podwórku,na rowerku...W domu -nawet jak ten czas jest-to się nie chce włączać komputera .Zresztą-8 godzin w pracy przy monitorze już mi wystarcza.A oczka-zaczynają cierpieć.

    Do tego jestem zależna od komp dzieci.Mój mnie zawiódł już nieraz,a teraz całkiem zaniemówił i dwa tygodnie jak się nie włącza.Niestety-nie działa.Muszę więc cierpieć.

    Czasem ten czas by się i znalazł.Ale praca przy komputerze sama w sobie jest już nie lekka.Niby w domu siądę na chwilkę,ale to są dosłownie chwile,10-15 minut i na tym kończę.W weekendy-wiadomo-nadrabiam czas z synkiem.Zresztą nie tylko-w końcu jestem mamą trójki dzieci.Tamte też mnie potrzebują.

     

    Ostatnio,w czwartek gdy wróciłam zastałam niespodziankę.Kacperek został ostrzyżony! Fakt,włoski miał już tak długie,że zawijały mu się we wszystkie strony.Wyglądał okropnie.Wreszcie mąż wziął maszynkę i udało mu się mu podciąć te włosy.Kacper wygląda teraz rewelacyjne,jak dla mnie.Jak mężczyzna.


Mama trójki dzieci-dwójki w wieku szkolnym,trzecie najmłodsze rozpieszczane przez wszystkich; Obecnie pracuję zawodowo po urlopie wychowawczym.
Maj 2024
PN WT ŚR CZ PT SO ND
    01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31    

Co sądzisz o tym, by każda kobieta mogła zażądać porodu w drodze cesarskiego cięcia?



Zobacz wyniki ankiety, skomentuj