• Utworzono: 2011-09-29

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Głową w dół :)

    Od kiedy maluch postanowił zrobić fikołka i na stałe przyjąć pozycję śpiącego pawia w brzuchu rozpoczęła się istna rewolucja - nowy harmonogram dnia i innowacyjny program ćwiczeń:
    1. Początkowo penetracja terenu z innej perspektywy metodą opukiwania :)
    Bardzo radosne uczucie dwóch szalonych stópek uklepujących grunt pod nogami, który niegdyś służył za sufit :)
    2. Przemeblowanie metodą siłową.
    Moje dziecko nie do końca zgadza się z koncepcją natury, która urządziła jego domek. Postanowiło zatem postawić wszystkie "meble" po swojemu. Okazało się, że wystarczy troszkę siły i można znacznie przesunąć żołądek. Problem stanowi tylko kręgosłup, który walony z siłą młota pneumatycznego twardo trzyma się na swoim miejscu.
    3. Zwiększanie przestrzeni metodą rozpychową.
    Okazało się, że z ciasnej kawalerki da się zrobić niemałe M2. Troszkę można ucisnąć pęcherz, rozepchnąć ściany, podnieść rusztowanie z żeber i mamy o jeden pokój więcej :)
    4. Urządzanie siłowni i nowy zestaw treningowy.
    Nowa pozycja - nowe sprzęty: bardzo często wykorzystywany worek treningowy wykonany z najlepszej jakości tkanki. Żołądek okazał się świetny na tę okoliczność ze względu na często zmieniającą się zawartość. Żebra doskonale służą za drabinki. Wystarczy wślizgnąć nogi między szczebelki i można do woli ćwiczyć brzuszki.
    5. Urządzanie sypialni.
    Pęcherz to świetna poduszka, bardzo plastyczna, którą można dostosowywać do kształtu głowy, a łożysko niegdyś stanowiące kołderkę, świetnie sprawdza się jako materac, po którym można czasem poskakać.
    I tak o to troszkę pracy i troszkę wysiłku i uzyskujemy całkiem nowy, wygodny i przestronny inkubator na ostatnie miesiące treningu przed wyjściem na świat :)

  • Utworzono: 2011-09-28

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Nikogo nie ma w domu!

    Od pierwszego ruchu, który poczułam, z każdym dniem było ich coraz więcej i stawały się coraz bardziej wyraźne, do tego stopnia, że wiedziałam kiedy dzidziol się przebudził, albo uprawia gimnastykę. Bardzo długo było to tylko moje szczęście, bo nasze maleństwo nawet własnemu ojcu nie zamierzało zaprezentować swoich akrobatycznych zdolności. Kiedy tylko Bartek przykładał dłoń do brzuszyska, malec natychmiast zamierał w bezruchu i ani prośbą, ani groźbą nie szło namówić go do minimalnej aktywności. Zero odpowiedzi na pukanie! Normalnie miałam wrażenie, że bąbel odwraca się tyłkiem i w duchu mówi do siebie: "Nikogo nie ma w domu!" Momentami czułam się jak dziwak, który sobie wymyśla ruchy dziecka! Przecież to może doprowadzić do obłędu! Ta cała zabawa w chowanego nie dotyczyła tylko dotyku. Jak nikt nie patrzył mój brzuch falował niczym wzburzony ocean, a kiedy tylko mój mąż zarzucał okiem, wtedy nagle spokój! Brzuch nawet nie drgnął! Jak tak można własnego ojca robić w balona?! Nasuwa się tylko jedna myśl: " Dzieci są złośliwe", a tuż za nią nasuwa się kolejna, o wiele smutniejsza w takiej sytuacji: "Niedaleko pada jabłko od jabłoni" :P

  • Utworzono: 2011-09-22

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    XX czy XY ?

    Z jednej strony nie możesz się doczekać dnia podglądania bobasa, z drugiej paraliżuje Cię strach, czy oby wszytko jest w porządku. Każde USG to dla mnie uczucia rodem z egzaminu na studiach. Niby się człowiek uczył, niby wszytko wie, a jak przychodzi jego kolej to panika. Myślałam, że najbardziej stresujące jest USG genetyczne. Bo to w sumie sam początek, wykluczanie chorób, na wieść których włos się jeży na głowie, a właściwie w każdym miejscu na ciele. U mnie stres wtedy był podwójny, bo akurat mój pakiet medyczny zawierał w standardzie ocenę ryzyka również z krwi (mojej krwi) na te wszystkie te genetyczne paskudztwa. Z jednej strony świetnie, bo przebadają Cię na wszystko co tylko istnieje, z drugiej troszkę gorzej, bo nawet jak wiesz, że USG w porządku, to czekasz 10 dni na wyniki z białka PAPPA i masę innych parametrów, których do tej pory nie rozumiem. W każdym razie byłam przekonana, że każde kolejne USG to spotkanie z dzieciaczkiem. Bzdura!!! Każde kolejne to taki sam stres! W każdym razie nadszedł czas badania połówkowego, czyli czas na ocenę czy wszystkie narządy rozwijają się prawidłowo. Weszliśmy z mężem do gabinetu, ja przygotowałam swój uwydatniony już znacznie narząd do podglądu lekarz rozpoczął badanie i jego słowa brzmiały: „O boże! Nic z tego nie będzie!” Jak matka słyszy takie słowa to najczarniejsze myśli ma przed oczami. Miałam wrażenie, ze moje dziecko co najmniej wyparowało! Wypatruję zatem oczy w ten monitor i rzeczywiście nic z tego nie będzie, w sensie z badania. Dupsko jeszcze na dole, dzieciak schowany głęboko na dnie macicy, prawie pod kością łonową, ledwo głowa wystaje. Lekarz ledwo dopatrzył się płucek, serduszko i nerki dało się zobaczyć, ale zapomnij człowieku o kręgosłupie, twarzoczaszce i właściwie o całej reszcie. Dokonał opisu tego co zobaczył i kazał przyjść za tydzień. Więc oczywiście kolejny tydzień stresu i oczekiwania. No dotrwaliśmy! Tym razem nasze dziecko było jakby troszkę bardziej łaskawe i pokazało więcej, ale bez przesady - nie wszystko! Zaliczyło już strusia, czyli przybrało pozycję: głowa w dół dupsko w górę. Oglądaliśmy sobie jakieś tam kuleczki i lekarz tłumaczył, że ta kuleczka to nereczka, tamta kuleczka to trzusteczka itp. Aha! Na pewno! Trochę z niedowierzaniem patrzyłam na ten monitor i zastanawiałam się skąd ten medyk, wie, że to akurat nereczka. Widziałam już kiedyś nerkę i wyglądała inaczej  A tu mi każe oglądać jakieś kulki, które wyglądają tak samo i się mądrzy! Równie dobrze mógłby mi pokazywać tę samą kulkę i za każdym razem mówić coś innego :) Oczywiście nie udało się zobaczyć buzi, bo dzidziulek postanowił rozczapierzyć paluszki, rozłożyć łapki na pyszczku i lekarz powiedział, że jak tak dalej pójdzie to buźkę raczej zobaczymy po porodzie. No i na koniec zostało ostatnie pytanie. Czy muszelka czy orzeszek? Niestety było to pytanie raczej bez odpowiedzi :) Malec zasiadł w siadzie towarzyskim :) Noga na nogę, a między nogę pępowina, więc nie widać nic, a na pewno niewiele. Doktor postukał brzuch, próbował podejść malca na wszelkie sposoby i po długim namyśle stwierdził: „Raczej dziewczynka! Z naciskiem na raczej! Bo ja tu sobie za to nic uciąć nie dam!” No w każdym razie na badaniu zaznaczył, że…….. muszelka. Nie pozostaje zatem nic innego tylko cierpliwie czekać do 32 tc :)

  • Utworzono: 2011-09-20

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Stuku puku w moim brzuchu!

    Na pierwsze ruchy czekałam z ogromną niecierpliwością i głębokim podnieceniem. Totalnie nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Przeczytałam cały internet, kupę literatury i wypytałam jak to jest. Wiedzę swą sukcesywnie pogłębiałam i korzystałam z doświadczenia doświadczonych, co by tylko nie przegapić, bo to przecież ważna, jak nie najważniejsza sprawa II tr., centymetr po centymetrze studiowałam brzuch, w poszukiwaniu fal Dunaju, które rzekomo mogły się pojawić. Z uporem maniaka oczekiwałam tych niby bąbelków, skubnięć, jakby draśnięć, czy to co było dla mnie najbardziej abstrakcyjne muśnięć motyla. Muśnięcia motyla rozwalały mnie najbardziej. Niby kiedy miał mnie ten motyl muskać, bym wiedziała jak to jest! Żaden motyl mnie nigdy nie muskał i raczej nie będzie, tym bardziej w brzuchu!!! W każdym razie wyczekiwałam tego najwspanialszego uczucia.
    Tym czasem wkroczyłam w 17 tydzień, nudności były co najmniej 2 tygodnie za mną, czułam się już całkiem znośnie i zaczęłam jazdy, w sensie praktyczny kurs na prawo jazdy. (Jakoś tak mi wpadło do głowy, że ciąża to świetny czas na tę okoliczność, ale to już historia na osobny post) W każdym razie pewno pięknego poranka, kiedy jeszcze trzymanie się swojego pasa ruchu nie było moją najmocniejszą stroną, operowanie kierownicą też mi jakoś rewelacyjnie nie wychodziło, poczułam w brzuchu, troszkę pod pępkiem takie „łubudu” Uznałam, że to chyba to! Tak to to! Nawet byłam pewna! Moja mina była ponoć nieziemska. Oczy mi wyskoczyły i wyprostowałam się jakby mi ktoś wbił grubą szpilkę w tyłek. Mój instruktor omal się nie posikał jak opowiadał co działo się z moją twarzą w tym jakże ważnym momencie. „Łubudu” powtórzyło się jeszcze kilka razy, w niedługich odstępach czasu. Ja byłam tak rozkojarzona, tak zaskoczona i roztrzęsiona, że …i to nie było już najmądrzejsze…..zahaczyłam o krawężnik! W tym momencie mina mojego instruktora też była nieziemska, chyba wyglądał tak samo jak ja kilka chwil wcześniej. Ale bez przesady, nic się nie stało, przytarłam troszkę kołpaka. Phiiiii, wielkie rzeczy! Jak bym miała przeżyć to jeszcze raz to mogłabym przytrzeć kołpaki po raz kolejny, nawet wszystkie naraz!
    A jeśli chodzi o moje odczucia. Nie miały nic wspólnego z tym co wciskano mi wcześniej. Mój dzieciak zwyczajnie w świecie przygrzał mi w ścianę macicy. Przypominało mi to raczej małego kurczaka, który puka sobie w swoją skorupkę!

  • Utworzono: 2011-09-18

    Panie kierowco bedę rzyg.... !

    Tak nazwijmy rzecz po imieniu! Panie kierowco będę ….. rzygać!
    Jak wspominałam I tr nie przebiegał radośnie. A tak się zdarzyło, że zaplanowaliśmy z mężem i rodzicami wypad w góry, który przypadał dokładnie w czasie moich żołądkowych rewolucji. Głupio nie skorzystać, wpłacona zaliczka, miły pensjonat, taka okazja może się nie powtórzyć. O nie! Nie zrezygnuję z połażenia po górach! Potem już zawsze wyprawy z małą „syreną” w wózeczku i żegnaj ciszo!
    Do Szklarskiej udaliśmy się pociągiem. Był wrzesień, nie było upałów, w pociągu zajęliśmy przedział blisko toalety i w konsekwencji było to przyjemne 7 godzin jazdy. W górach klimat sprzyjał, na szlakach raczej pusto, cisza, spokój mogłam se zatem „produkować” do woli i bez większego skrępowania znaczyć szlak. Chociaż miałam pewność, że jak zabłądzimy to będzie po czym wracać.
    Wszystko było super, aż do powrotu. Los chciał, że była niedziela, pociągów jak na lekarstwo i trzeba było wracać autokarem. O zgrozo! Od dzieciństwa średnio wspominałam podróże autobusem! Na wszelki wypadek zawsze miałam woreczek pod ręką, bo ten środek transportu nie był moim faworytem. Ale co zrobić?! Nie ma wyboru! Trzeba zacisnąć zęby, a właściwie żołądek i heja do przodu, a właściwie tylko do Wrocławia, bo potem przesiadka na pociąg .
    No cóż, to było do przewidzenia. Ledwo ruszyliśmy i się zaczęło. Zapomnij człowieku o takich luksusach jak toaleta. Co tu robić? Twarz zmienia kolory z bladego na zielony, z zielonego na czerwony i tak w koło, pot ścieka z czoła. Nic! Mężowi powiedziałam, że jak coś to niech się do mnie nie przyznaje. Przetarabaniłam się na pierwsze siedzenie obok kierowcy i nieśmiało mu zakomunikowałam : „Panie kierowco! Będę rzygać!” Kochany człowiek, aż zbladł, natychmiast dał po hamulcach, wysadził pierdołę i poczekał aż załatwi swoje sprawy. I tak jeszcze dwa razy! Narobiłam opóźnienia, ale chociaż było wesoło. Pół autobusu omal nie popuściło ze śmiechu, kiedy po raz kolejny usłyszeli: „Panie kierowco, jeszcze dwie minutki”

  • Utworzono: 2011-09-17

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Wielka radość kontra rzeczywistość.

    No to jestem w ciąży! Nawet mam to na papierze! Hurra!!! Udało się!!! Za pierwszym strzałem! Brzmi niewiarygodnie!
    Z jednej strony duma nakazuje obwieścić to światu, krzyczeć na całe gardło, że będę MAMĄ, drugiej strony świadomość, że to dopiero 7 tc, więc wszystko się może zdarzyć.
    Natura jednak ułatwiła mi sprawę, w 8 tc „wyszło szydło z wora”! Potem wychodziło już po kilka razy dziennie do 14 tc i nikt już nie miał wątpliwości w czym rzecz. A ja myślałam, że umrę. Literatura podaje, że mogą zdarzać się nudności, czy poranne mdłości. Dobre sobie!!! Nie wierzcie książkom, szczególnie kiedy autorem jest mężczyzna! Bałam się, że zaleję cały świat treścią ze swojego żołądka. Fakt, zaczynało się rano, a właściwie o świcie. Zanim otworzyłam oko musiałam zawczasu przemyśleć jak się ułożyć, by zdążyć do toalety. Ale w sumie i tak raczej się nie udawało, więc po porannym epizodzie musiałam zaliczyć mycie paneli. Potem wyprawa do pracy. Śmieszna sprawa. Zazwyczaj byłam w stanie wytrzymać dwa przystanki tramwajowe, sporadycznie trzy krótkie. A do pracy mam ich koło 20, więc podróż, a właściwie wyprawa zazwyczaj dzieliła się na 7-8 etapów z przerwami na podziwianie krajobrazu i studiowanie poszycia trawników. Oj na trasie Rataje – Piątkowo znałam każdy trawnik i rabatkę, a tak właściwie każdy trawnik znał mnie! Zastanawiałam się czy np. straż miejska może wlepić mi mandat za zaśmiecanie. Ale na wszelki wypadek przygotowałam w głowie elaborat na temat magicznych właściwości nawozów naturalnych.
    Takie epizody zdarzały mi się średnio 8 razy na dzień, w pewnym momencie były prawie rytuałem. Koleżanka z pracy nabijała się, że na moje „hafty” można zegarek ustawiać.
    Oj ciężki to był okres. I niech mi nikt nie wmawia, że początek ciąży jest fajny!

  • Utworzono: 2011-09-16

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    1+1=3

    Po jakichś dwóch tygodniach pierwsze przebłyski. Hmmmm…..tak jakby zabrakło pewnego comiesięcznego rytuału. Ale z drugiej strony…… tydzień w tą, tydzień w tamtą stronę, zdarza się! Kolejny tydzień i jakiś taki natychmiastowy spadek kondycji. Wyprawa na Strzeszynek, raptem 20 km w jedną stronę na rowerze, a myślałam, że wypluję płuca. Zazwyczaj nie był to jakiś wielki wyczyn a tym razem ledwo się dotarabaniłam. O nie! – pomyślałam – Czas na test!
    Wyprawa do apteki, zakup dwóch tak na wszelki wypadek, poranne „siusiu” i oczekiwanie na kreskę albo dwie. Niby kilka minut, niby chwila i ta świadomość, że może to być najważniejsze siku w Twoim życiu. I jest! Jest kreska, prawie dwie! No właśnie prawie! A jak wiadomo prawie robi różnicę. Jedna różowa, wręcz malinowa, prawie czerwona i druga bladzieńka, dosłownie pąsowa, niby widoczna, ale można się przyczepić. I weź tu człowieku bądź mądry! Nic tylko czekać dobę i zrobić kolejny.
    W pracy myślałam, że zwariuję. W głowie stany euforyczne na przemian ze świadomością, że to może jednak fałszywy alarm. Po pracy godzinka basenu, potem joga i czekanie na jutro!
    No i nadeszło owe jutro. Znów nerwowa wyprawa do toalety. I co mamy? Powtórka z rozrywki! Niby kreska, niby dwie. O losie, trzeba tu specjalisty!
    Na specjalistę trzeba było poczekać i tak minął kolejny tydzień. Wszystko oczywiście w wielkiej konspiracji przed mężem, bo poco robić złudne nadzieje.
    Nadszedł dzień konsultacji ze specjalistą, nie żebym to jakoś zaplanowała - no może troszeczkę – pokrył się on z urodzinami mojego męża. Zerwałam się szybciej z pracy i podążyłam zapchanym tramwajem linii 12 pod samo centrum Medicover, gdzie uśmiechnięta Pani w białym fartuszku zaprosiła mnie do swojego gabineciku. Nie trwało to długo. Kilkuminutowy wywiad, błyskawiczne badanie i na ekranie dostrzegłam malutki bąbelek z ruszającą się w środku kuleczką. Tak, właśnie wtedy pierwszy raz zobaczyłam nasze dziecko!
    Błyskawicznie zakupiłam różowe paputki i zaniosłam mężowi dobrą urodzinową nowinę!!!

  • Utworzono: 2011-09-15

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Do dzieła!!!

    Najpierw kwestie medyczne, odstawienie antykoncepcji, komplet badań i do dzieła. Akurat zbliżał się zaplanowany urlop na Mazurach i te kilka magicznych dni kiedy to z dwóch może powstać trzy. Jak nie patrzeć to bardzo sprzyjające warunki. Tydzień pod żaglami, szum fal uderzających w keję i magiczne melodie wystukiwane przez wiatr na wantach. Wiedzieliśmy, to że będzie wyjątkowy czas, ale teraz jesteśmy przekonani, że zostanie w naszej pamięci do końca życia!

  • Utworzono: 2011-09-15

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Czy to już czas?!

    Decyzja o dziecku była chyba najtrudniejszą w naszym życiu. Z jednej strony 26 lat na karku, zegar biologiczny szaleje, rodzice dopominają się wnuka, z drugiej praca, chęć zdobywania wiedzy i robienia kariery, świadomość kredytu wiszącego nad głową przez kolejnych 30 lat i ten wszechobecny strach o przyszłość. A w głowie wciąż jedna myśl: ”Jak nie teraz to kiedy?!” Przecież może udać się za pierwszym razem, ale może też trwać latami. Przedyskutowaliśmy temat i uznaliśmy, że……..szkoda czasu! Najwyższa pora brać się do roboty !!!

  • Utworzono: 2011-09-15

    no to zaczynamy :)

    Pierwszy wpis to zawzse taki nijaki :) Niby wiadomo o czym pisać, a tak w rzeczywistości ma być fajnie, ale wychodzi ............... jak zawsze :)

    Kiedyś prowadziłam mój blog na dwóch innych portalach, ale postanowiłam się z nimi rozstać, gdyż z czasem zaczęło zawiewać nudą. Zobaczymy jak będzie tutaj. Liczę, że pomożecie mi się zaaklimatyzować i będziecie tu czasem zaglądać.

    Moja ciąża to czase wesołych perypetii i wydarzeń. Postaram się z dozą humoru i dystansu opisać moje brzuszkowe perypetie i przygody z maleństwem.

    Zapraszam do czytania i komentowania :)

<img src="https://static.ebobas.pl/img/main/control_prev.gif" class="img_paginator" alt="" />
<img src="https://static.ebobas.pl/img/main/control_next.gif" class="img_paginator" alt="" />

od kiedy jestem Mamą pracuję u siebie: www.sklep.brzuchatki.pl
Kwiecień 2024
PN WT ŚR CZ PT SO ND
01 02 03 04 05 06 07
08 09 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30          

Co sądzisz o tym, by każda kobieta mogła zażądać porodu w drodze cesarskiego cięcia?



Zobacz wyniki ankiety, skomentuj