Niedawno wróciłem z synkiem (6 lat) z galerii handlowej. Jak zobaczył salę zabaw to uparł się, żeby się tam pobawić. No to zostawiłem go na niewiele ponad godzinę. Było tylko dwoje dzieci, więc ryzyko kłótni o zabawki stosunkowo niewielkie
Jakież było moje przerażenie gdy wróciłem po niego, a sala zamknięta i nikogo w środku! Była godzina 20:50, a sala czynna do 21:00. Myślałem że dostanę zawału, nie wiedziałem co zrobić. Po chwili przychodzi dziewczyna opiekunka z synem za rączkę. Przerażony pytam co się stało? Ona spokojnie odpowiada jakby nic się stało - poszliśmy do łazienki. Ja już uspokojony - okej, dziękuję. Zapłaciłem i wyszedłem z dzieckiem.
W drodze powrotnej pytam syna czemu musiał tak szybko do łazienki, jak chwilę przed wejściem do tej sali byliśmy w toalecie. A on z całą stanowczością: -wcale nie musiałem!
Ja nie odpuszczam i dopytuję: -to po co byłeś w łazience?
Synek na to: -jak inne dzieci już poszły to pani powiedziała, że zaraz się posiusia jak nie pójdzie do ubikacji i mnie zabrała ze sobą.
Ja pytam dalej co wtedy robił, a on mówi, że był też w kabinie tylko pani kazała stać tyłem i nie patrzeć. A jak wyszliśmy i pani myła ręce to tacy panowie się śmiali.
Jak to panowie?! (Byłem przekonany że poszła do damskiej). Mały uświadamia mnie: -byliśmy w tej najbliżej co chodzą panowie, bo pani trudno było iść i szła bardzo wolno.
Nie wiem, co ja mam o tym wszystkim myśleć, czy powinienem się tym martwić.
Jak mogła w ogóle ta dziewczyna coś takiego zrobić?
Dlaczego nie zaczekała do godziny zamknięcia -21:00, albo chociaż te parę minut aż odbiorę dziecko?
Czy nie naruszyła procedur?
Może mały podglądał ją przez palce i widział to czego nie powinien? Boję się, że pozostanie mu to w pamięci. Chyba już nigdy nie zostawię dziecka w takiej sali zabaw.