Jest wtorek 26 stycznia, czwarty dzień po terminie, ciągle bez zmian...

Już się zaczynam niecierpliwić, a moje samopoczucie się obniżyło, szczerze mam już dość napiętego brzucha, a Maluszek ani myśli wyjść...czuję się już zmęczona i zaczyna mi wszystko przeszkadzać, do tego mam zimno w mieszkaniu, bo Tomek jeszcze nie uszczelnił okien, i chodzę ubrana na cebulkę...

Wczoraj prawie nie straciliśmy naszego Ciapka, był położony na dolnej półce, oczywiście w klatce, tak biedaka zmroziło, że ledwo go odratowaliśmy, ogrzewając go w kuchni bo tam jest najcieplej...teraz ma swoje miejsce na szafie tam przynajmniej nie ciągnie od podłogi...strasznie się wystraszyłam jak chciałam mu dać pić myślałam, że zdechł z tego zimna...zauważyliśmy z mężem że żyje bo ruszał noskiem i wąsami, tak nie dawał odznak życia, biedny Ciapek...teraz już jest na szczęście ok, biega po całej klatce jak szalony i jak zwykle chce ją przegryź :)

Jutro mam następną wizytę u mojej lekarki, zobaczymy co mi jutro powie, pewno zaleci mi dużo się ruszać...tak jak mojej znajomej...która co rano chodziła po schodach...

Słyszałam też, że odbycie stosunku z partnerem jest dobrym przyśpieszaczem porodu ;)