Moje życie to jedna wielka niewiadoma.Dziś jest tak,jutro zmiana o 180 stopni.Jak każdy mam problemy,z którymi umiem sobie poradzić.Choć czasem jest bardzo ciężko,czasem popłaczę,wyżalę się.Ale są dni,że mogę góry przenosić,gdy widzę radość na oczach moich dzieci ,czy jak widzę,gdy bliscy pomogą wtedy ,gdy tej pomocy potrzebuje.Czasem sami wyczytają to z moich oczu,nie prosząc ich o to.

Utworzono: 2012-01-31

Źle bez telefonu,oj,źle....

Właśnie minął miesiąc od mojego ostatniego wpisu na blogu,dziś dopiero mam chwilę ,by na spokojnie naskrobać...

A mam co,bo własnie wczoraj sąsiadka swoją historią przypomniała mi moją historię z 1 listopada,kiedy to nie wzięłam ze sobą telefonu komórkowego,a wtedy na złość był mi bardzo potrzebny.

 

A wiec tak: Pierwszego listopada 2011r,czyli we Wszystkich Świętych jak co roku wybierałam się na cmentarz.Ponieważ jednak wtedy Kacper trochę pokasływał, a pogoda była byle jaka-wiedziałm,że go nie wezmę ,bo na rower się nie nadawał,ale sama nie wiedziałam,czy pojadę.Jednak okazało się ,że byłam.i to dość długo..

Plan był taki: Jacek miał jechać rano na cmentarz zabierając od swojej ciotki kwiatki i znicze .W sumie miał jechać z nimteść,mieli wrócić,po czym około południa mielismy jechać my,dzieciaki,cała trójka miała zostać w domu.Ponieważ jednak teść nie nadawał się do jazdy,postanowilam pomóc mężowi,bo wiedziałam,że nie poradzi sobie z tymi kwiatkami i zniczami ,żeby dotrzeć pieszo na cmentarz.Ubrałam się na szybkiego,byle jak w sumie,nie myjąc włosów (miałam umyć później;na szczęście czapka kryła moje niedoskonałości)i razem z mężem pojechaliśmy na cmentarz.Rowerami.6 km w jedną stronę.Kilak minut p[o wyjeździe zorientowałam się,że zapomniałam telefonu,ale nie chciało mi się wracać,bo stwierdziłam,ze nie będzie mi potrzebny...Jak bardzo się myliłam,przekonałam się za jakiś czas...Pojechaliśmy do owej ciotki męża,zabraliśmy znicze i kwiaty,rower zostawiliśmy u niej i poszliśmy na cmentarz.Oczywiście zapaliliśmy znicze tam gdzie trzeba,ustawiliśmy kwiaty,po czym udaliśmy się z powrotem po rower i pojechaliśmy na drugi cmentarz.Tam po chwili doszedł mój brat z żoną i synkiem.Pogadaliśmy chwilkę,zapytałam czy był w M.,na grobie drugiej babci.Powiedział ,ze dopiero jedzie.Ja też miałam chęć jechać ,ale nie przyszło mi do głowy ,żeby go prosić,by mnie wziął ze sobą (na kolejny cmentarz kolejne 6 km)....Po czym po chwili się rozstaliśmy,oni pojechali,my poszliśmy.Mieliśmy wstąpic do wujka na 5 minut i wracać do domu.Jednak po chwili podjechał do nas mój brat,i zabrał na drugi cmentarz.Rozstaliśmy się z mężem niemal pod domem zmarłej niedawno babci.On poszedł,ja pojechałam.

Po chwili na brata telefon zadzwonił telefon.I to mój ! Byliśmy zdziwieni,bo ja nie dzwoniłam,nie mając przecież ze sobą swej komórki.Nie odebraliliśmy,bo myśleliśmy,ze może Kacper się dorwał i dzwoni niechcący...

Gdy brat podwiózł mnie z powrotem, dom wujka był zamkniety,Jacka wokół nie było,ale jego rower stał.Zaczęłam się denerwować.I wtedy wiedziałam,że przydałby się telefon! Byłam zła,bo na złość nie miałam jak zadzwonić i zapytać sie  go gdzie jest!

Najgorsze było też to,że wujek nie otwierał drzwi,ja nie wiedziałam,czy jest,czy może poszedł....Pojawiły mi się łzy w oczach.Bezradność,bezsilność ogarnęła moje ciało.Ręce opadły,poczułam się jak zagubiony dzieciak.Stałam tak kilka minut czekając,że może pojawi się ktoś znajomy i da mi zadzwonić do męża,,,Na złość ,nie było nikogo.Złapałam rower,pojechałam na cmentarz,myślałam ,ze moze tam jest...

Nie było go,wróciłam.Było już po 11.

Wreszczie udało mi się dostać do wujka.U niego męża nie było.ALe mogłam wreszcie zadzwonić! Zadzwoniłam na jego komórkę ! jest! okazało się,że jest w domu! Jak mi wyjaśnił,jak tylko mój brat mnie zabrał po kilku sekundach podjechał do niego jego brat,i go zabrał,pojechali do domu,a po 12 przyjechać mieli z powrotem na cmentarz.

A z mojego telefonu to ON dzwonił do brata mojego,zeby mi o tym powiedzieć....Tylko ...dlaczego nie ze swojego? Moze wtedy brat by odebrał,moze wtedy bym go tak nerwowo nie szukała?

Kazał mi czekać u wujka,a ja kazałam mu zabrać mój telefon.

Ja u wujka zrobiłam sobie gorącej herbaty,posiedziałam kilkanaście minut (dziwnie tak,bez babci, sama w pustym domu...),po czym przed 12 wyszłam i już czekałam na niego pod domem...

Gdy przyjechał,natychmiast poszliśmy na cmentarz,tam spotkałam swoją mamę,opowiedziałam jej swoją historię z telefonem.Obie się uśmiałyśmy,choć dwie godziny wcześniej do śmiechu mi nie było.

Mało tego-gdy czekałam pod domem babci na  Jacka podjechała ciocia (mamy siostra) z mężem i starszym synem.Gdy opowiedziałam Jarkowi (bratu ciotecznemu) swoją historię,chciał mi natychmiast dać swój telefon bym dzwoniła do męża...Ale wtedy już czekałam na Jacka,byłam jednak wdzięczna kuzynowi,że w razie potrzeby mogłam liczyć na niego.

Nie zapomnę swej historii do końca życia.

 

Teraz się z tego śmieję.I cały czas się  zastanawiam,jak to było X lat temu,kiedy to żyliśmy w czasach bez telefonów komórkowych? Przecież one często ratują życie, w przenośni i dosłownie.Pomagają się odnaleźć. A tu? wystarczyła chwila mojego zapomnienia,żebym tego dnia najadła się niepotrzebnie nerwów.

 

Komentarze

  • laska | 31-01-2012 15:35:24 | zgłoś naruszenie

    Cóż za historia! Faktycznie, jak już ktoś przyzwyczaił się do komórki, to ani rusz bez niej! Normalnie jak bez ręki!

Jeśli chcesz dodać komentarz musisz się zalogować.

Mama trójki dzieci-dwójki w wieku szkolnym,trzecie najmłodsze rozpieszczane przez wszystkich; Obecnie pracuję zawodowo po urlopie wychowawczym.
Listopad 2024
PN WT ŚR CZ PT SO ND
        01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30  

Co sądzisz o tym, by każda kobieta mogła zażądać porodu w drodze cesarskiego cięcia?



Zobacz wyniki ankiety, skomentuj