Moje życie to jedna wielka niewiadoma.Dziś jest tak,jutro zmiana o 180 stopni.Jak każdy mam problemy,z którymi umiem sobie poradzić.Choć czasem jest bardzo ciężko,czasem popłaczę,wyżalę się.Ale są dni,że mogę góry przenosić,gdy widzę radość na oczach moich dzieci ,czy jak widzę,gdy bliscy pomogą wtedy ,gdy tej pomocy potrzebuje.Czasem sami wyczytają to z moich oczu,nie prosząc ich o to.

Utworzono: 2010-07-23

Łukasz w brzusiu i problemy

Choć trudno w to uwierzyć,ale jestem mamą aż trzech bobasów i to dwóch już całkiem sporych.Najstarszy bobas-Łukasz skończy niedługo 13 lat.Jest bardzo kochanym dzieckiem,oczywiście jak każdy nastolatek już się buntuje,ma swoje "ja" i lubi się pokłócić.Ale czasy z ciąży z synem nie dają mi spokoju i choć minęło już tyle lat,trudno mi zapomnieć o tych miesiącach,które powinny być najpiękniejszym okresem w życiu każdej kobiety spodziewającej się pierwszego dziecka.Byłam wtedy młodziutka,miałam 22 lata,gdy wyszłam za mąż.Pół roku później zaszłam w ciążę,która oczywiscie była wyczekiwana i upragniona.Nie sądziłam tylko,że wszystko potoczy się inaczej jak bym chciała i najem się nerwów.Bo niewiele by brakowało,a Łukasza nie było z nami....Na szczęście wszystko skończyło się szczęśliwie....ale po kolei.

   Gdy w styczniu 1997r okazało się ,że jestem w ciąży byłam szczęśliwa.Niestety,zdarzyło się ,ze trochę się przeziębiłam na jej początku,w lutym,ale moja wspaniała pani doktor dałą odpowiednie tabletki i jakoś przeszło.Ciąża przebiegała prawidłowo.Do dnia ,gdy dostałam  pierwsze skierowanie na USG.Oczywiście mój mąż poszedł razem ze mną,chciał zobaczyć dzidziusia .

Było to 07 kwietnia 1997r.Niby wszystko ok.Ale nagle pan doktor zauważył coś-jak to napisał na USG ciąży

  " obie nerki zmienione wodonerczowo,poszerzona miedniczka lub moczowody -prawy 10 mm,lewy-9mm,pęcherz moczowy o wym.22x10 mm.Wskazane założenie shuntu."

Myśli kłębiły mi się po glowie,nie wiedziałam oczywiście co jest grane,co to jest,o co chodzi; na chwiejnych nogach wyszliśmy z gabinetu,zaczęła się zaraz drobna kłotnia,łzy w oczach.Staraliśmy się jednak jakoś trzymać,nie poddawać.Kolejne myśli zaczęły nas uspokajać "a może nie jest tak źle?".Moja mama była w szoku.No ale trzeba było zacząć działąć.

11 kwietnia-wizyta u pani doktor ginekolog.Potwierdziła,że coś tam może się dziać,i wydała skierowanie do Warszawy,na ul.Czerniakowską.Na wizytę.Za bardzo nie kojarzę co mi mówiła.Ale świta mi coś o możliwym pobycie w szpitalu na oddziale,zakładaniu jakiś rurek.Do tej pory nie wiem o co chodziło.W każdym razie zaraz telefon do szpitala,umówiona wizyta  i .....

15 kwietnia -razem ze spakowaną torbą (na wypadek,gdybym została) ruszyłam z męzem do Warszawy.A tam...zrobiono usg,potwierdzono "obustronny znaczny zastój moczu w nerkach płodu.Uwidoczniono miernie wypełniony pęcherz moczowy płodu".Na szczęście inne sprawy czyli rozmiar płodu ok.Ale....coś tam się nie podobało panu doktorowi...Kolejna wizyta...

23 kwietnia- tym razem ze mną był i mąż i mama.Bez torby.Bo już wiedzieliśmy,ze to będą rutynowe,kontrolne wizyty na USG.No i kozetka,aparat usg,z jednej strony fajnie widzieć tak często dzidzię,ale nie w tych okolicznościach.Nie wtedy, gdy po "stwierdzeniu obustronengo wodonercza płodu" robią dodatkowo kordocentezę "w celu większego ryzyka trisomii-przez łożysko wkłuto się do żyły łożyskowego pępowiny i pobrano krew płodu na kariotyp" Wszystko dlatego,bo podejrzewano...

....zespół Downa u mojego dziecka.BOŻE!!! mój krzyk i płacz,cichy co prawda,nie pozwolił się cieszyć ciążą.Jeszcze te słowa lekarza "BO MOŻE BĘDZIE TRZEBA USUNĄĆ CIĄŻĘ" !!!!!!!!!!!!!!!!

    Nie wiem jak ja to przetrwałam.Nie wyobrażałam sobie jakbym miała zabić dziecko.Mama próbowała mnie pocieszyć.Próbowała mi wytłumaczyć,ze może tak by było najlepiej.Czy chciałabym wychowywać chore dziecko? Nie żeby chciała usunięcia ciąży,tylko próbowała mi uświadomić ,że mogłabym nie dać rady.Ale ja nie dopuszczałam innych myśli.Moje dziecko musi być zdrowe.Nie może być inaczej.Na szczęscie miałam przy sobie najważniejszych,bliskich mi osób.Mąż ,który mnie wspierał,i mama-nie kazała sie poddawać.A jedynie-teraz liczyła się modlitwa.

Tego samego dnia jeszcze musieliśmy jechać do Poradni Genetycznej w Zakładzie Genetyki  Instytutu Psychiatrii i Neurologii na Al.Sobieskiego.Pamiętam taksówkę,jazdę tam ,jakiś wywiad środowiskowy,który był potrzebny im tam do dokumentacji.I całe szczcęście ,że była w tedy z nami mama-na taką ewentualność nie byłam przygotowana,a przecież za taksówkę trzeba było zapłacić.Z kolei gdyby nam przyszło  jechać autobusem czy tramwajem-nie wiedziała bym.Mama trzymała wszystko w swoich rękach.

I nadeszły długie dni oczekiwania na wynik.Kolejne ,długie 3 tygodnie.Ja chyba była wtedy na długim zwolnieniu lekarskim.Nie pamiętam czy na pewno.Pamiętam tylko,że gdy mąż był w pracy -ja klęczałam i kilkanaście razy dziennie się modliłam .Jedyne co mi pozostało.Czekać i modlić się.

14 maja -kolejne usg na Czerniakowskiej."Dylatacja obu miedniczek nerkowych płodu". Nie pamiętam czy wynik kordocentezy znałam już tego dnia czy potem.Pamiętam tylko,że mama co kilka dni wydzwaniała do Instytutu spytać się o wynik. Aż wreszcie ten wynik poznała..

cdn...

 

 

 

Komentarze

  • laska | 23-07-2010 20:37:05 | zgłoś naruszenie

    Ale przeżycia! Czekam na ciąg dalszy, bo bardzo jestem ciekawa, jak ta historia się kończy!

Jeśli chcesz dodać komentarz musisz się zalogować.

Mama trójki dzieci-dwójki w wieku szkolnym,trzecie najmłodsze rozpieszczane przez wszystkich; Obecnie pracuję zawodowo po urlopie wychowawczym.
Marzec 2024
PN WT ŚR CZ PT SO ND
        01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 31

Co sądzisz o tym, by każda kobieta mogła zażądać porodu w drodze cesarskiego cięcia?



Zobacz wyniki ankiety, skomentuj