rss wpisy: 4 komentarze: 5

mała złośnica

  • Utworzono: 2011-07-11

    najgorszy dzień - tydzień w życiu...

    ciężko, ale muszę wyrzucić to z siebie...

    30.06.2011 r. - tak długo wyczekiwana wizyta, nie przyniosła radości... pęcherzyk bez echa zarodka... Pan doktor jeszcze próbował dodać mi otuchy, że czasem tak się zdarza, że medycyna zna różne przypadki... zalecił badanie B-HCG - 2 x po 48 h i jeżeli wynik będzie rósł ok 80% kontrolę za 3 tygodnie, jeżeli nie za tydzień...

    wyszłam z gabinetu smutna... byłam sama, mąż w delegacji czekając na mój telefon... ale jak tu zadzownić i powiedzieć, że nie mam jeszcze dobrych wieści...

    wróciłam do domu po godzinie, dalej nie miałam odwagi wykonać telefonu... zadzowniłam... powiedziałam, że nic nie wiadomo, choć czułam że nie jest dobrze... to był już 9 tydzień od OM, a na USG wynik pokazał 5w6d... a przecież 3 tygodnie wcześniej było 4w2d...

    nie mogłam powstrzymać się od łez...

    mąż nawet się nie zastanawiał, wsiadł w samochód i przyjechał do mnie...

    w piątek rano pojechałam na badanie krwi - pierwsze... wyniki mąż odebrał ok 13 - zadzownił że jest 13 780 mU... co wskazywało na 6 tydzień...

    w niedzielę rano powtórka badania... do 12:00 siedziałam jak na szpilkach... pojechaliśmy po wynik... i niestety... był tylko 14530 mU.... to nawet nie jest 5%... a gdzie do 80%...

    wiedziałam, że nie jest dobrze, że jest źle... od kilku dni miałam bóle podbrzusza... piersi mi zmalały, obwód brzucha również.... i wynik to potwierdzał...

    do czwartku 07.07.2011 r. próbowałam wmówić sobie, że może jeszcze coś się zmieni... choć w głębi duszy wiedziałam że nie... a może próbowałam uspokoic wszytskich w około... rodziców... a może przygotowywalam sie na złe wieści od lekarza...

    wiem jedno 07.07.2011 r. pojechaliśmy z mężem razem na wizytę... po wynikach badań pan doktor przekazał, że nie ciąża nie rozwija się prawidłowo... ale obejrzy jeszcze usg...

    usg tylko to potwierdziło... wizyta 30.06. - 5w6d, GS=15,4 mm... 07.07.2011 r. - 5w2d, GS=11 mm... pęcherzyk bez echa zarodka... puste jajo płodowe, które się już zmniejszało przygotowując do poronienia...

    byłam silna, nie płakałam w gabinecie...

    zapytałam, czy moge poprosić męża... reszty wysłuchaliśmy już wspólnie..

    Pan doktor przekazał mi dwa wyjścia, wyjaśniając w szczegółach... czekać na samoistne poronienie, lub poddać się zabiegowi... To pierwsze mogło nastąpić za tydzień, miesiąc a może trzy... wiedziałam, że nie chcę tyle czekać... zgodziliśmy się na zabieg... jak najszybciej chciałam  to mieć za sobą...

    do szpitala miałam przyjść w piątek 08.07.2011 r. o godz. 10:00...

    wyszliśmy z gabinetu... zachciało mi się płakać... płakałam...

    zadzwoniłam do rodziców i powiedziałam, że nie tym razem....

    jutro szpital, a ja nie mam nic... szlafroka, podpasek, piżamy... jeszcze to na dokładkę... szybkie zakupy, dom... próba robienia wszystkiego tylko nie myślenia o zabiegu...

    całą noc nie spałam...

    08.07.2011 r. zgłosiłam się do szpitala... Pan doktor był rano na dyżurze, zapytał czy coś jeszcze chciałabym wiedzieć... przekazał informację, że jestem jego pacjętką... przyjęli mnie o 9:40... dostałam kupę papierów do podpisu... nawet nie pamiętam co podpisywałam... i kto by pomyślał... dorosła kobieta...

    o 11:00 zrobili mi kolejne USG - które potwierdziło diagnozę - puste jajo płodowe...

    o 14:45 przyszedł lekarz, przejrzał jeszcze dokładnie wszystkie wyniki badań jakie miałam ze sobą, wszytskie usg, badania krwi... i podał tabletki rozkurczowe... pocieszał, że wszytsko będzie dobrze, nawet zwierzył się, że z żoną 2 miesiące temu przeżywali podobną sytuację...

    tego co się działo do 22:00 nie chcę pamiętać...

    straszny ból, drgawki naprzemian z gorączką, biegunka, dreszcze, zimno, ból, ból, ból... mąż był długo przy mnie...

    nie krwawiłam... kazali mi chodzić, a ja nie miałam siły, byłam na czczo... ból i biegunka, odwodnienie odebrały mi całe siły... praktycznie traciłam przytomność... mąż dzielnie znosił to ze mną... wspierał... dodawał sił... chciałam tylko zasnąć... a on wiedział, że nie mogę, że muszę chodzić... pozwalał mi co jakiś czas odpocząć...

    lekarze, położna wszyscy byli bardzo mili, sprawdzali jak się czuję, czy krwawię, dodawali sił...

    o 19:00 zostałam już sama... plamienienie bylo zbyt małe na zabieg... zasnełam... obudziłam sie o 20:00... i jakbym odzyskała część sił... wstałam i przez 15 minut dzielnie maszerowałam po korytarzu... potem przerwa i kolejny marsz...

    niestety organizm bronił się mocno... o 21:30 wizyta w toalecie... już chyba 4- 5 raz biegunka... a plamnienie się nie powiększalo...przyszedl ponownie lekarz... powiedział, że o 22:00 wykonamy zabieg...

    godzina zero zbliżała się nieuchronnie... kolejna wizyta w toalecie... i jest, jest wreszczcie pojawiło się więcej krwi i jakaś taka dziwna galareta... odetchnęłam z ulgą... jeśli wogóle można nazwać to odetchnięciem... może zabieg będzie łatwiejszy... chyba mam nadzieję... nie wiem, nie zapytałam....

    kolejny spacer po korytarzu, coraz szybciej, skąd nagle miałam siłę... nie wiem... i ból już mi tak nie przeszkadzał...

    zadzowniłam do męża...

    22:00 przyszedł lekarz... będę pierwsza... byłyśmy dwie z pustym jajem płodowym....

    kazali położyć się na łóżku... zawieźli mnie 3 piętra wyżej na salę zabiegową...usiadlam na fotelu... przeszedl pan doktor... gabinet wyglądał jak z filmy sience fiction... podpięli mnie do tlenu, aparatury, zmierzyli tętno 95... ciśnienie... trzęsłam się z zimna więc pozwolili przykryć sie szlafrokiem... nogi przywiązali do fotela... przyszedł anasteziolog... znieczulenie miało być miejscowe, podjęli jednak decyzje, że mnie uśpią... podpisałam zgodę... ostatnie co pamiętam... pani Agnieszko... poczuje pani silny zawrót głowy... proszę wziąść dwa głębokie wdechy... zawrotu nie było... resztę zna już tylko lekarz....

    o 22:45 obudził mnie miły głos położnej "Pani Agnieszko, proszę się obudzić..., jak się pani czuje...? podam Pani zastrzyk na konflikt..." pamiętam, że zdążyłam tylko zapytać kiedy będę mogła coś zjeść i się napić...

    zadzowniłam do męża, przyjechał o 23:30... wszedł ukradkiem do szpitala... przywiózł mi kanapki... dal buzi i pojechał....

    nie zjadłam... zasnęłam...

    pamiętam, że budziałam sie co 15 minut, a miałam wrażenie jakbym przespała całą noc... i znów zasypiałam... tak do 5:00 rano

    rano ok. 8:00 przyszedł lekarz zapytać jak się czuję...

    czułam się dobrze, nic mnie nie bolało...

    mąż przyjechał ok 11:00

    a o 12:00 szykowałam się już do wyjścia...

    dopiero w domu przyszedł kryzys... i znów sie popłakałam...

    nie wiele o tym rozmawiamy...

    boję sie płakać przy mężu, bo mam wrażenie, że on gorzej to znosi niż ja... choć  o tym nie mówi...

    płaczę jak go nie ma... jak nie widzi... choć wiem, że tak miało być, jest mi jakoś ciężko... i jakoś tak pusto...

    czy ta pustka zniknie... kiedy.... i jak sobie z nią poradzić...

     

     

  • Utworzono: 2011-06-12

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    podziękowania i pierwsza wizyta u ginekologa...

    dziękuję wszystkim za słowa otuchy...

    wybrałam się już do ginekologa, a właściwie to można powiedzieć, że do 3 na raz.

    krok pierwszy w środę z Pakietu pracowniczego. Pan doktor B... nawet nie skierował mnie na badanie krwi dla potwierdzenia ciąży... stwierdził, że skoro wyszły mi testy to na 100 % jestem w ciąży... to chyba nie jest do końca normalne... skierował mnie za to już na wszystkie badania krwi... i kazał przyjść z wynikami. Stwierdził, że na usg jest za wcześnie, bo jestem w 4 tygodniu ciąży... kaza brać 2x folik i mumomega lub inny tego typu suplement

    następny mój krok, poszukiwań ginekologa z NFZ, tak aby większość badań robić w ramach składek, które i tak co miesiąc pobierają nam z pensji... w końcu mój pakiet pracowniczy nie obejmuje wszytskiego... Znalazłam cos co nazywa się "Zdrowie mama i ja" i jest organizowane przez Urząd miasta W-wy... obdzwoniłam wszystkie placówki z listy, aby ustalić kto przyjmuje w tym pakiecie...wybrałam się nawet do dwóch szpitali dla sprawdzenia warunków... Szpital Dzieciątka Jezus i MSWIA... Ten drugi szczegolnie przypadł mi do gustu... decyzja była prosta... w nim chciałabym rodzić... Pomyslałam, że skoro chcę w nim rodzić, to fajnie byłoby korzystać z tego pakietu właśnie w Poliklinice przyszpitalnej... kilka dni później przekonałam sie, że to nie był najlepszy pomysł... odbebrała przemiła Pani i poinformowała mnie, że jedyny lekarz, który może mnie przyjąć to Pan dr Hołubka... nazwisko nic mi nie mówiło, więc się zgodziłam... umówiłam się na czwartek... czytając opinie na necie o doktorze, przeraziłam się strasznie, zanim pojechałam na wizytę kontynuowałam poszukiwania lekarza, któremu bez obaw powierzę prowadzenie mojej pierwszej ciąży...

    pojechałam zdezorientowana na pierwsza wizytę do polikliniki... i niestety, moje obawy i zapisy z netu były słuszne... po pierwsze, Pan doktor ani razu na mnie nie spojrzał kiedy zadawałam mu pytani, kiedy na nie odpowiadał robił to strasznie mechanicznie jakby miał pretensje, że wogóle je zadałam...("włosy może Pani farbować, ćwiczyć oczywiście, pić kawę czemu nie...) gabinet pamiętał czasu komuny... chciałam uciec zanim do niego weszłam...  badając mnie był strasznie niedelikatny... krzyczał tylko proszę sie rozluźnić... stwierdził, że po badaniu nie jest w stanie stwierdzić, czy jestem w ciąży i wysłał mnie na badanie krwi i usg dla potwierdzenia ciąży... na moje pytanie, czy usg nie za wcześnie, burknął... absolutnie... i bądź to mądra, jeden twierdzi że za wcześnie, drugi że już pora... na badnie krwi umówiłam sie na piątek, na usg w szpitalu MSWIA.... i tutaj niespodzianka... "najwcześniejszy termin sierpień...."  przecież to ZA PÓŹNO... Jak kobieta w pierwszej ciąży ma się z tym wszytskim odnaleźć...

    krok trzeci...po przejrzeniu, chyba wszystkich opinii o ginekologach w warszawie, jakie są w sieci... znalazłam lekarza, który mi odpowiadał... przyjmuje w MSWIA i ma prywatną praktykę... więc pełna nadzieji... pojechałam... na wizyte czekałam ok. 1,5 h bo oczywiście jak zwykle byłam trochę wcześniej... na szczęście było warto... Pan doktor S.... znalazł czas, aby zrobić krótki wywiad i dokładnie mnie zbadać...  podczas badania był bardzo delikatny, pytał czy nic mnie nie boli, czy nie czuję dyskomfortu... stwierdził, że macica jest rozpluchniona i przygotowuje się do ciąży... wykonał USG... choć jak się po nim okazało, mimo, że z miesiączki wskazania wychodziły na 6-7 tydzień... w rzeczywistości widoczny na ekranie pęcherzyk miał co najwyżej 4 1/2 tygodnia... uspokoił mnie, że to nawet lepiej ze względu na przeprowadzony rentgen i tomografię... bo było bardzo wcześnie... zabronił w tak wczesnej ciąży farbować włosów i pić kawy... brać tylko 1 tabletkę kwasu fliowego i kwasów omega 3.... skierował na badanie krwi .... muszę przyznać, że nie rozczarowałam się wizytą i byłam zachwycona... myślę, że znalazłam lekarza :) oczywiście podczas tego 1,5 h oczekiwania przeprowadziłam wywiad z wszystkimi paniami w ciąży, które do niego czekały... umówiłam sie na kolejną wizytę na 30.06

    krok czwarty... pojechałam na badanie krwi do polikliniki... znów na sam widok gabinetu chciałam uciec, ale pomyslałam dasz radę, małe ukłucie odbierzesz wyniki i już to nie wrócisz... Pani pielęgniarka, która pobierała krwe była tak niedelikatna, że do dziś mam gigantyczną dziurę... gdy zadałam pytanie... gdzie i kiedy dostane wyniki... z uśmiechem na twarzy odpowiedziała... u Pana doktora...  moje ździwienie tzn. u Pana dr H... no oczywiście, bo Pani ma już swojego Pana doktora.... AAAAAAAAAAAAAA..... ja nie chcę... nie chcę już do niego wracać.... odbiorę te wyniki i nie wrócę...

    podjęłam decyzję o dówch lekarzach, tym z przychodni gdzie mam pakiet firmowy - aby przynajmniej za część badań nie płacić i no jako prowadzący Pan Doktor S, któremu powiedziałam podczas wisyty, że będę tak chciała robić... nie miał nic przeciwko, tym bardziej, że wiele jego pacjętek tak robi, aby nie płacić za badania krwi....

     

    dziś niedziela, już trochę się uspokoiłam...objawów ciążowych oprócz wrażliwych piersi ...jako takich nie mam... czy to normalne? ale może skoro to dopiero początek.... kawy nie piję, więc zmęczenie i sennoś tłumaczę sobie jej odstawieniem... choć nie piję już od pierwszego testu, więc organizm powinien chyba się przyzwyczaić... nudności nie mam, czasem wieczorem...

    z niecierpliwością czekam teraz na kolejną wizytę....

     

  • Utworzono: 2011-06-07

    test pozytywny i pierwsze obawy

    01.06 zrobiłam test, wyszedł pozytywnie... nastepnego dnia powtórzyłam jeszcze 2 razy i tez z wynikiem na +... tak bardzo się cieszę....

    moją radość zakłócił jednak strach... 24 maja miałam stłuczkę i następnego dnia zrobili mi w szpitalu rentgen kręgosłupa szyjnego i tomografię głowy...

    zupełnie o tym zapomniała kiedy wyszedł mi test i radość przepełniała wszystko... a dziś pojawiły się obawy.... próbuję odrzucić wszystkie czarne myśli, które mi się nasuwają... ale jakoś nie mogę sobie z nimi poradzić... jak mogłam o tym nie pomyśleć...

    w czwartek idę do ginekologa na wizytę... nie wiem czy to rozwieje moje wątpliwości... czy do samego końca będę żyła w niepewności i lęku... a to przecież niewskazane... co robić....

    mąż daleko.... nawet nie ma się komu zwierzyć i porozmawiać...

  • Utworzono: 2010-12-14

    oczekiwania ciąg dalszy

    hmm... sama nie wiem, czy pisanie jest dla mnie... ale może jednak warto spróbować...

    jeszcze nie wiem, czy jestem w ciąży... ale może... być... może... oby...

    wszytsko wyjaśni się za kilka dni... to będą najdłuższe dni w moim życiu... cierpliwość to ta cecha której napewno nie opanowałam... chciałabym już wiedzieć... natychmiast... dobrze że mąż wspiera mnie w tym oczekiwaniu.

    Nie chcę robić testu przed spodziewanym pierwszym dniem miesiączki, bo chyba nie jestem gotowa na rozczarowanie... bo tak  mogę wciąż liczyć na to, że jednak sie udało... choć z drugiej strony, gdbyby test wyszedł negatywnie, miałabym czas żeby się oswoić z myślą, że musimy spróbowac ponownie...

    nie wiem co jest gorsze... to oczekiwanie mnie drażni...

    święta już blisko, miłym prezentem byłby pozytywny wynik...

    zastanawiam się, czy to co odczuwam to objawy ciąży, czy tylko "psychika" pragnąca aby to była prawda... ból jajnika, podwyższona temperatura...

    tak często uzywam termometru, że sama nie wierzę w to co robię... choć wiem, że powinnam tylko rano... czy mierzenie temperatury może być uzalezniające...?

    nie powinnam sie nakręcać... wciąż to sobie powtarzam... ale czy to możliwe... czy można tak poprostu spokojnie czekać... kiedy czegoś tak bardzo sie pragnie....?

    w poprzednim miesiącu sie nie udalo... choć w sumie prawdopodobieństwo było niewielkie... to wierzyłam że to już.... objawy miałam podobne do tych w tym miesiącu... choć chyba chciałam wierzyć, że wszystko wskazuje na ten cudowny stan... ale zrobiony test sprowadził mnie na ziemię...

    oby tym razem się udało...

     

<img src="https://static.ebobas.pl/img/main/control_prev.gif" class="img_paginator" alt="" />
<img src="https://static.ebobas.pl/img/main/control_next.gif" class="img_paginator" alt="" />

Listopad 2024
PN WT ŚR CZ PT SO ND
        01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30  

Co sądzisz o tym, by każda kobieta mogła zażądać porodu w drodze cesarskiego cięcia?



Zobacz wyniki ankiety, skomentuj