Dzieciństwo spędziłam w  domu otoczonym wielkim ogrodem z sadem i wielką starą onborą. Było gdzie poszaleć i pomysłów nam nie brakowało. Ja, moja siostra, dwóch kuzynów i kuzynka , którzy chętnie z miasta przyjeźdzali do nas na całe weekendy- nie nudzilismy się nigdy. Obora ta skrywała mnóstwo skarbów- stare garnki, wiadra, łyżki z których można było wyczarować kuchnię na miarę najlepszych restauracji. Do szczęścia brakowało zrobić szałas z patyków i parę półek z desek z drewutni. Pewnego dnia znaleźliśmy ukryte w trawie gniazdo kuryz 30 jajkami- ależ było szaleństwo. Mama nie była szczęśliwa gdy wróciliśmy do domu umorusani nieświeżymi jajkami :-) W kuchni też przydawały się jabłka i śliwki z sadu.

Innym razem budowaliśmy domki dla kur- z desek z drewutni. Wysypaliśmy w każdym trochę ziarna i czekalismy ktory domek wybierze podchodząca kura. Jedna okazałae ustała między dwoma domkami i dziobała ziarnka raz z jednego domku a raz z drugiego- jakby nie mogła się zdecydować i w ten sposób nie było zwycięzcy w budoli :-) 

Mieliśmy jeszcze jedną zabawę- w ganianego... na wielkim stosie gałęzi, który tata ułożył podczas czyszczenia działki. Ganialiśmy się po tym stosie unikając przebijających się gdzieniegdzie ogromnych pokrzyw, które traktowaliśmy jako paszcze krokodyli. Kto został oparzony odpasał z gry.

Potem z siostrą wyprowadziliśmy się na Mazury, Kuzynka została w Małopolsce a bracia coteczni wyjechali za granicę. Ale często wspominamuy przez telefon te nasze wygłupy.