Moje życie to jedna wielka niewiadoma.Dziś jest tak,jutro zmiana o 180 stopni.Jak każdy mam problemy,z którymi umiem sobie poradzić.Choć czasem jest bardzo ciężko,czasem popłaczę,wyżalę się.Ale są dni,że mogę góry przenosić,gdy widzę radość na oczach moich dzieci ,czy jak widzę,gdy bliscy pomogą wtedy ,gdy tej pomocy potrzebuje.Czasem sami wyczytają to z moich oczu,nie prosząc ich o to.
  • Utworzono: 2010-07-27

    Gdy na świat przyszła Ewa...

    1998. Łukasz miał już rok z kawałkiem.Za rok planowaliśmy drugie dziecko.Ale...to drugie dziecko pojawiło się wcześniej.Gdy w grudniu okazało się ,ze jestem w ciąży,z jednej strony cieszyliśmy się.Z drugiej-czegoś się bałam.Bałam się reakcji rodziców,że powiedzą,że sobie nie poradzę z dwójką takich maluchów.Ja też się tego bałam.I bałam się ponownie podobnych problemów jak z ciążą z Łukaszem.Ale najbardziej-rozmowy z mamą.W końcu jednak pomyślałam sobie " Babo,czego ty sie boisz.Gdybyś była panienką,miałabyś prawo się bać.Ale w końcu masz męża i już jedno dziecko!"

    To mi dodało otuchy.Wreszcie odważyłam się : "mamo,spodziewam się dziecka". Uff,pierwsze koty za płoty,Słowa ledwo przeszły mi przez gardło,ale udało sie.Myślałam ,że będzie gorzej.

    Ciąża była bezproblemowa właściwie.U córci też stwierdzono kilka razy poszerzony ukm,ale na szczęście obyło się bez tych komplikacji ,co w ciąży pierwszej.
    Termin porodu miałam na 13 sierpnia,piątek w dodatku!W czerwcu 1999 założono nam wreszcie telefon stacjonarny.Mogłam wreszcie rozmawiać z mamą,dzwonić do swojej pani doktor,która zawsze poradziła dobrym słowem.Nigdy nie wyśmiała.
    6 sierpnia-miałam wizytę.Okazało się ,że mam już rozwarcie na 1,5 cm.Czyli coś tam się działo,ale i skurcze też jakieś tam czułam.Pani doktor powiedziała,że gdybym dalej miała skurcze,to spokojnie na drugi dzień w sobotę mam się zgłosić do szpitala.Ona akurat ma dyżur,to mnie przyjmie.Oczywiście tak zrobiłam.Oczywiście,zanim pojechałam-musiałam porządnie zjeść: a jak znów mnie zagłodzą jak przy Łukaszu? Ok 14 pojechaliśmy.Pni G.od razu rozpoznała mnie po głosie.Rozwarcie było 2 cm,a ponieważ szło wolno-położyli mnie na ginekologię.
    W poniedziałek rano na obchodzie usłyszałam słowa "dajcie dziewczynie cytotec,niech dziś urodzi".Cytotec toczopek,na przyspieszenie skurczy.No i dali .O 9. A od 11 czułam już coraz silniejsze bóle.Dopiero zaczynałam czuć,coznaczy poród.Po 14 przyszedł mąż i jak spacerowaliśmy wokół szpitala-bóle były coraz silniejsze.Ok 17 juz położyli mnie na położniczym pod ktg,ale to leżenie z tymi bólami były dla mnie katorgą.Aż wreszcie koło 20 poczułam parte bóle.

    9 sierpnia 1999r o 20.15 córeczka była już z nami.3000 g i 51 cm,10 pkt apgar.Zdrowa.Byłam szczęśliwa.Nareszcie.
    Musiałam jednak dłużej znów z nią zostać w szpitalu.Tym razem nie ze względu na nerki,tylkoe na przedłużającą siężółtaczkę.Ale nie trwało to długo,w sobotę 14go byliśmy już w domu-tzn u rodziców.I mieliśmy tu pobyć jakiś tydzień.
    Ale...

    cdn

     

  • Utworzono: 2010-07-26

    Pierwsze tygodnie z życia Łukasza

    Nie były miłe.Najpierw przedłużony pobyt w szpitalu,wenflon w główce,masa badań moczu...Myślałam,że z a nami najgorsze.A tu...

    Na 6 października 1997 zaplanowaliśmy powrót do domu.Mój tata miał wrócić z pracy i popołudniu przywieźć nas do Piaseczna.Niestety,los chciał inaczej.W piątek 3 października, wieczorkiem Łukasz już wykąpany ,nakarmiony spał w wózeczku.Na czas pobytu u babci i dziadka to było jego łóżeczko.Akurat przyszła do nas sąsiadka,zaprzyjaźniona od lat ciocia Basia (od małego tak na nią mówiliśmy i tak zostało do dziś).Przychodziła bardzo często do mojej mamy.I tym razem też przyszła.W pewnym momencie zauważyła,że z Łukaszem coś się dzieje.Ja tak naprawdę nie pamiętam zbyt dużo,kojarzę tylko ,ze zrobił się jakiś marmurkowy ,tak jakby się krztusił.Po prostu zachłysnął się mlekiem.Szybko telefon na pogotowie.Rodzice już mieli,akurat w dniu ,gdy ja wychodziłam ze szpitala-założyli im.Na pogotowiu "to proszę szybko przywieźć dziecko "! No to,trempo przyśpieszone,to co ważne,pieluchy,jedne,drugie,dokumenty,samochód,szpital. Wszystko działo sie błyskawicznie.Nie wiem ,która to mogła być godzina-19,może 20.Na izbie przyjeć oczywiście szybko dość zajęli sie małym.Po obejrzeniu synka i jego badań z czasów ciąży-rozkaz "Zostajemy w szpitalu". A ja- ŁZY W OCZACH.

    Przecież w poniedziałek miałam wracać do domu!A ja miałam zostać w szpitalu? Nie mogłam tej myśli znieść,czyułam się zagubiona,nie dość ,ze świeżo upieczona mama,to jeszcze na początek jakieś problemy.No ale cóż,nie miałam wyjścia.

    To były moje najgorsze i najdłuższe 2 tygodnie w życiu.Byłam z malutkim synkiem na oddziale dziecięcym w szpitalu w Mińsku Maz.Nie zapomnę tych ciągnących szwów po porodzie,bolesnego siadania,i niemożności znalezienia sobie właściwej pozycji do karmienia.Szwy ciągnęły i to bardzo.Najbardziej pasowało mi siedzenie po turecku,ale pani doktor T. krzyczała za to.Ryczałam dzień w dzień.Nie dość ,że plany pokrzyżowane -to jeszcze te utrudnione posiedzenia.

    Na szczęście po otrzymaniu leków synek dochodził do siebie.Miał zrobione USG brzuszka,nerki były dalej z poszerzonymi kielichami.Masa badań moczu,infekcja układu moczowego,leukocyturia.Do szpitala trafił z zażółceniem powłok skórnych z cechami infekcji górnych dróg oddechowych.Stwierdzono stridor.W moczu stałe zanieczyszczenia,ale badania ogólne moczu były prawidłowe.W celu wykluczenia refluksu wykonaną miał cystografię mikcyjną w CZD w Międzylesiu.Jeździłam oczywiście z nim.Na szczęście badanie było prawidłwowe.Synuś na tym oddziale został przebadany właściwie od stóp do głów- okulistycznie,laryngologicznie,ortopedycznie,usg stawów biodrowych,nawet -na sam koniec-kardiologicznie.W dn.17 października jeżdziliśmy do CZD do Międzylesia na echo serca.Było wszystko w porządku.Po tym badaniu wróciliśmy prosto do szpitala,ale tylko po to by zabrać wszystko co nasze i wrócić do domu.Wypis dostaliśmy 20 października.

    Ciężko było przez te dni.Moi rodzice jednak to wspaniali ludzie.Tata przyjeżdżał po mnie co jakiś czas,dzieki czemu mogłam wykąpać się u rodziców i coś zjeść,potem znów zawoził mnie do szpitala.Dobrze ,że można było przebywać razem z dzieckiem! Tyle,że brak łóżka i możliwości normalnego spania wykańczały mnie.To była dla mnie niezła nauka przetrwania.

     Po wyjściu ze szpitala dostałam masę zaleceń: kontrole w por.konsultacyjnej u pani dr T.,kontrolne usg brzuszka (co jakiś czas),kontrola u ortopedy,rehabilitacja,co 2 tygodnie badanie ogólne moczu,a posiewy co miesiąc.Neurolog.No i to co zwykle-wit.D3,kąpiel,spacery.A w razie utrzymywania zmian w układzie moczowym-nefrolog.No i niestety,zmiany się utrzymywały,więc wizyta była nieunikniona.Jeździliśmy więc na kontrole do nefrologa do Siedlec w szpitalu na ul.Poniatowskiego.Do czasu aż wszystko się unormowało.

    Gdy 20 października dostaliśmy tylko wypis już na drugi dzień było pewne ,że wracamy czym prędzej na wieś.Dziecko musiało szybko trafić tam,gdzie miało mieszkać.A właściwie przez 1,5 miesiąca od dnia narodzin nie było jeszcze w domu! Dlatego jak tylko tata wrócił z pracy,mój brat wziął samochód i zawiózł nas tam gdzie trzeba.Mąż z synkiem poszli do domu,a ja- jeszcze musiałam coś załatwić.Pojechaliśmy od razu do kościoła załatwić chrzest.Nie chciałam z tym długo czekać. Nie po tych wydarzeniach.Zresztą tak miałam zaplanowane by chrzest zrobić w ostatnią niedzielę października..

    I tak było: 26 października Łukasz został ochrzczony.Od tamtych wydarzeń mija już 13 lat. We wrześniu syn skończy 13 lat  ,idzie do I kl.gimnazjum i jest moim ukochanym synusiem.Ilekroć razy patrzę na niego-przypominają mi się te chwile z ciąży.Owszem,nie jest idealnym dzieckiem.Jak każdy nastolatek jest teraz w okresie buntu.Ale i jest bardzo nerwowy. Wierzę jednak w to,że nerwy które przeszłam w ciąży wpłynęły na niego i teraz to mu zostało.Oczywiście,kiedy trzeba -dostanie burę.Ale mimo wszystko-nie wyobrażam sobie,jakby miało go nie być : "BO MOŻE TRZEBA BĘDZIE USUNĄĆ CIĄŻĘ". Dokąd będę żyła,nie zapomnę tych słów.

     

  • Utworzono: 2010-07-24

    Łukasz w brzusiu i problemy-cz.2

    Maj 1997-najpiękniejszy miesiąc w roku.I rzeczywiście dla mnie wtedy był.
    Nie pamietam w jaki sposób mama przekazała mi wynik.To był czas,gdy jeszcze w domu nie miałam telefonu,ani stacjonarnego,ani komórki.
    Mama do Instytutu też dzwoniła z pracy.Aż wreszcie usłyszała wynik.Jeśli dobrze pamiętam ,to zadzwoniła do mnie do pracy.Ale jakieś dwa tygodnie później wynik dostałam na papierze. To był chyba koniec maja.
    "Kariotyp prawidłowy 46 XY (badano 20 komórek metoda -GTG. Wykluczono u płodu aberracje chromosomowe.Płeć płodu męska."
    BOŻE! Jak ja się cieszyłam! Jaka radość zapanowała w moim sercu! Do tego znałam płeć! Miałam mieć synka.Nosiłam go pod sercem i kochałam od pierwszych jego dni.

    Ale na kolejne badania usg trzeba było jeździć.
    9 czerwca- "zarys pęcherza moczowego płodu prawidłowy.Miedniczki nerkowe obu nerek poszerzone:lewa 7 mm,prawa 15 mm."
    Od lekarzy wiedziałam jednak,że to wszystko może się cofnąć.Dlatego nic z tym nie robią,tylko obserwują.Pomimo tych wstrętnych słów o usunięciu ciąży -wierzyłam im.Chyba chciałam,bo były to słowa uspokajające.
    7 lipca- badanie usg -ostatnie przed porodem.JEST OK! Nerki bez poszerzenia UKM? Czyżby mieli rację? A może mieli mnie dosyć? Nie wiem.W każdym razie na wyniku usg nie ma nic poza zwykłymi pomiarami płodu.
    Tylko-chcieli pieniądze na jakąś cegiełkę.To znaczy proponowali-to było dla chętnych.Ja-nie byłam chętna.Po co mam płacić -za te słowa ,które do dziś pamiętam? Nie...niedoczekanie ich.Chciałam jak najszybciej stąd uciec,do domu.


    PORÓD

    Byłam już na zwolnieniu.Termin miałam na 8 września. Minął.

    9 września przyjechałam do Mińska,bo mieliśmy z męzem iść na zakupy.Najpierw jednak poszliśmy do pracy mojej mamy.Gdy jej szefowa usłyszała ,że coś zaczęło się dziać (odpadł mi czop śluzowy) kazała jej wszystko zostawić i wieźć mnie do szpitala.Tak więc jeszcze tego dnia dnia wieczorem,ok 18 byłam już w szpitalu.Zrobili lewatywę,ogolili,rozwarcie jakieś już było,bo położuli na położniczym.Robili ktg i całą noc przeleżałam.Bóle-jakiś tam były.Ale najbardziej czułam głód.Nie jadłam nic w domu,bo myślałam ,że zjem kolację w szpitalu.A tu-nic nie dali.Byłam zła.Ale nic.No może tak musialo być wtedy.Na szczęście jakoś wytrzymałam.Całą noc położne sprawdzały ,czy idzie rozwarcie.Coś tam szło.Od ok .22 leżałam pod kroplówką.Pamiętam,że były zdziwione,że nie krzyczałam z bólu,tak jak inne pacjentki.A rano ok.6.20 stwierdzIły,że na ich zmianie to już nie urodzę i zaczęły szykować się do domu.Tymczasem ja-ok.6.45 poczułam BÓLE PARTE.

    Sprawdzły.Rzeczywiście.Pełne rozwarcie.No to jednak rodzimy.

    10 września 1997,środa,godz.6.50 - urodził się Łukasz. Waga 3400g i 53 cm. Zdrowy.

    Byłam szczęśliwa.Łukasz okazał się być silnym dzieckiem.Zrobił na przekór wszystkim .Poród miałam bardzo lekki, ja poród  porównuję do "wyplucia".To chyba była nagroda za te wszystkie przeżycia w czasie ciąży.Za te nieprzespane noce.

    Niestety.Byłam przygotowana,że możemy zostać dłużej w szpitalu ze wzgledu na problemy w ciąży.I tak było.Łukaszowi wkłuto wenflon do główki.Dostał leki.Oczywiście tego samego dnia co się urodził zrobili mu usg jamy brzusznej.Wykazało mu dyskretnie poszerzone kielichy do 4 mm w prawej nerce.Czyli coś tam znowu się działo.Nie wiedziałam -co o tym myśleć-czy to była kara za tą niezapłaconą cegielkę?

    Na szczęscie po 9 dniach leczenia ,porobienia badań ogólnych moczu i posiewu moczu wypuszczono nas do domu.A właściwie przyjechaliśmy do moich rodziców,bo tu czułam się bezpieczna.I całe szczęscie.Bo gdy mieliśmy już wracać do domu....

    No właśnie ,o tym cdn..

     

  • Utworzono: 2010-07-23

    Łukasz w brzusiu i problemy

    Choć trudno w to uwierzyć,ale jestem mamą aż trzech bobasów i to dwóch już całkiem sporych.Najstarszy bobas-Łukasz skończy niedługo 13 lat.Jest bardzo kochanym dzieckiem,oczywiście jak każdy nastolatek już się buntuje,ma swoje "ja" i lubi się pokłócić.Ale czasy z ciąży z synem nie dają mi spokoju i choć minęło już tyle lat,trudno mi zapomnieć o tych miesiącach,które powinny być najpiękniejszym okresem w życiu każdej kobiety spodziewającej się pierwszego dziecka.Byłam wtedy młodziutka,miałam 22 lata,gdy wyszłam za mąż.Pół roku później zaszłam w ciążę,która oczywiscie była wyczekiwana i upragniona.Nie sądziłam tylko,że wszystko potoczy się inaczej jak bym chciała i najem się nerwów.Bo niewiele by brakowało,a Łukasza nie było z nami....Na szczęście wszystko skończyło się szczęśliwie....ale po kolei.

       Gdy w styczniu 1997r okazało się ,że jestem w ciąży byłam szczęśliwa.Niestety,zdarzyło się ,ze trochę się przeziębiłam na jej początku,w lutym,ale moja wspaniała pani doktor dałą odpowiednie tabletki i jakoś przeszło.Ciąża przebiegała prawidłowo.Do dnia ,gdy dostałam  pierwsze skierowanie na USG.Oczywiście mój mąż poszedł razem ze mną,chciał zobaczyć dzidziusia .

    Było to 07 kwietnia 1997r.Niby wszystko ok.Ale nagle pan doktor zauważył coś-jak to napisał na USG ciąży

      " obie nerki zmienione wodonerczowo,poszerzona miedniczka lub moczowody -prawy 10 mm,lewy-9mm,pęcherz moczowy o wym.22x10 mm.Wskazane założenie shuntu."

    Myśli kłębiły mi się po glowie,nie wiedziałam oczywiście co jest grane,co to jest,o co chodzi; na chwiejnych nogach wyszliśmy z gabinetu,zaczęła się zaraz drobna kłotnia,łzy w oczach.Staraliśmy się jednak jakoś trzymać,nie poddawać.Kolejne myśli zaczęły nas uspokajać "a może nie jest tak źle?".Moja mama była w szoku.No ale trzeba było zacząć działąć.

    11 kwietnia-wizyta u pani doktor ginekolog.Potwierdziła,że coś tam może się dziać,i wydała skierowanie do Warszawy,na ul.Czerniakowską.Na wizytę.Za bardzo nie kojarzę co mi mówiła.Ale świta mi coś o możliwym pobycie w szpitalu na oddziale,zakładaniu jakiś rurek.Do tej pory nie wiem o co chodziło.W każdym razie zaraz telefon do szpitala,umówiona wizyta  i .....

    15 kwietnia -razem ze spakowaną torbą (na wypadek,gdybym została) ruszyłam z męzem do Warszawy.A tam...zrobiono usg,potwierdzono "obustronny znaczny zastój moczu w nerkach płodu.Uwidoczniono miernie wypełniony pęcherz moczowy płodu".Na szczęście inne sprawy czyli rozmiar płodu ok.Ale....coś tam się nie podobało panu doktorowi...Kolejna wizyta...

    23 kwietnia- tym razem ze mną był i mąż i mama.Bez torby.Bo już wiedzieliśmy,ze to będą rutynowe,kontrolne wizyty na USG.No i kozetka,aparat usg,z jednej strony fajnie widzieć tak często dzidzię,ale nie w tych okolicznościach.Nie wtedy, gdy po "stwierdzeniu obustronengo wodonercza płodu" robią dodatkowo kordocentezę "w celu większego ryzyka trisomii-przez łożysko wkłuto się do żyły łożyskowego pępowiny i pobrano krew płodu na kariotyp" Wszystko dlatego,bo podejrzewano...

    ....zespół Downa u mojego dziecka.BOŻE!!! mój krzyk i płacz,cichy co prawda,nie pozwolił się cieszyć ciążą.Jeszcze te słowa lekarza "BO MOŻE BĘDZIE TRZEBA USUNĄĆ CIĄŻĘ" !!!!!!!!!!!!!!!!

        Nie wiem jak ja to przetrwałam.Nie wyobrażałam sobie jakbym miała zabić dziecko.Mama próbowała mnie pocieszyć.Próbowała mi wytłumaczyć,ze może tak by było najlepiej.Czy chciałabym wychowywać chore dziecko? Nie żeby chciała usunięcia ciąży,tylko próbowała mi uświadomić ,że mogłabym nie dać rady.Ale ja nie dopuszczałam innych myśli.Moje dziecko musi być zdrowe.Nie może być inaczej.Na szczęscie miałam przy sobie najważniejszych,bliskich mi osób.Mąż ,który mnie wspierał,i mama-nie kazała sie poddawać.A jedynie-teraz liczyła się modlitwa.

    Tego samego dnia jeszcze musieliśmy jechać do Poradni Genetycznej w Zakładzie Genetyki  Instytutu Psychiatrii i Neurologii na Al.Sobieskiego.Pamiętam taksówkę,jazdę tam ,jakiś wywiad środowiskowy,który był potrzebny im tam do dokumentacji.I całe szczcęście ,że była w tedy z nami mama-na taką ewentualność nie byłam przygotowana,a przecież za taksówkę trzeba było zapłacić.Z kolei gdyby nam przyszło  jechać autobusem czy tramwajem-nie wiedziała bym.Mama trzymała wszystko w swoich rękach.

    I nadeszły długie dni oczekiwania na wynik.Kolejne ,długie 3 tygodnie.Ja chyba była wtedy na długim zwolnieniu lekarskim.Nie pamiętam czy na pewno.Pamiętam tylko,że gdy mąż był w pracy -ja klęczałam i kilkanaście razy dziennie się modliłam .Jedyne co mi pozostało.Czekać i modlić się.

    14 maja -kolejne usg na Czerniakowskiej."Dylatacja obu miedniczek nerkowych płodu". Nie pamiętam czy wynik kordocentezy znałam już tego dnia czy potem.Pamiętam tylko,że mama co kilka dni wydzwaniała do Instytutu spytać się o wynik. Aż wreszcie ten wynik poznała..

    cdn...

     

     

     

  • Utworzono: 2010-06-21

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Kacperunio: Ha ha ha

    Ale ja jestem uparty; nie wierzycie? a to ja wam powiem-dziś ,jak zawsze zresztą obrałem sobie cel-pokój Łukasza i Ewy. No i sobie poszedłem.To znaczy poraczkowałem.A tam-Ewa.No,wzięła i z powrotem mnie przyniosła do mamy.Posadziła i sobie poszła.A ja,niewiele myśląc człap,człap-poszedłem do nich znowu.A ona-znów mnie przyniosła.Ale ja nie dałem za wygraną,i poszedłem znowu.I tak ze 3 razy.No co ja poradzę,że lubię do nich chodzić??? Na szczęście wreszcie Łukasz się zlitował nade mną i mnie wziął kawałek na kolana.Ale zaraz znów wylądowałem u mamy.No już nie poszedłem.Za to Ewa przyszłą do mnie.I tak się odwiedzamy (..)
  • Utworzono: 2010-06-18

    Nikt nie skomentował jeszcze tego wpisu. skomentuj

    Kacperunio: Przeprowadzka z kąpaniem

    Tak,ja już jestem na tyle duży chłopak ,że rodzice postanowili przenieść mnie z kąpaniem do łazienki.Do dużej wanny.Początkowo mama miała wsadzić moją wanienkę do wanny i tak mnie kąpać,ale tata coś źle zrozumiał i nalał wody bezpośrednio do dużej wanny.Bo tak naprawdę to już mieli dosyć tego ciągłego noszenia wanienki do i z pokoju.Właściwie to się im nie dziwie.I tak oto już dwa razy myłem się "po dorosłemu".Pierwszy raz we wtorek.Początkowo bałem się,bo nie wiedziałem o co chodzi.To wszystko tak się szybko odbywało,że nie zdążyłem się obejrzeć a już wędrowałem w ręczniku do łazienki.Ale w sumie to fajnie.Bo ile więcej miejsca jest tam teraz! Można spokojnie usiąść,pochlapać.Wczoraj też mi się podobało.Miałem nawet sesję zdjęciową ! Ewa zrobiła mi kilka fajnych fotek.
    Ale pod koniec już troszkę zaczynałem płakać.Chyba byłem zmęczony.Bo zaraz dostałem butlę i poszedłem spać.I spałem tak do 7 rano.Mama była w szoku,bo zawsze spię do ok.6 .W nocy nie budzę się raczej,bo już ładnie przesypiam nocki.Ale czasem coś pomruczę,albo smoczek wypadnie,to mama zaraz zrywa się na równe nogi... i okazuje się ,że niepotrzebnie.Bo ja śpię.No,tylko tego smoka da.Dziś mówi,że nie pamięta ,by wstawała choć raz.Może i wstawała.Ale i tak jak rano wstaje,to jest nawet wyspana,bo nie karmi mnie już piersią i nie musi przenosić mnie do swojego łóżka.No..... może czasem,jak chce się do mnie przytulić.
181920212223242526
<img src="https://static.ebobas.pl/img/main/control_next.gif" class="img_paginator" alt="" />

Mama trójki dzieci-dwójki w wieku szkolnym,trzecie najmłodsze rozpieszczane przez wszystkich; Obecnie pracuję zawodowo po urlopie wychowawczym.
Kwiecień 2024
PN WT ŚR CZ PT SO ND
01 02 03 04 05 06 07
08 09 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30          

Co sądzisz o tym, by każda kobieta mogła zażądać porodu w drodze cesarskiego cięcia?



Zobacz wyniki ankiety, skomentuj